Quantcast
Channel: Czy można uczyć się w domu?
Viewing all 73 articles
Browse latest View live

Piknik Rycerski

$
0
0
Pod koniec maja mieliśmy przyjemność organizować Piknik Rycerski w naszym ogrodzie. Impreza przeszła nasze najśmielsze oczekiwania, a to dzięki panu Adamowi, który był gwiazdą spotkania. Za co bardzo pragnę tutaj podziękować :) Dziękuję również miłym gościom, a szczególnie naszym wspaniałym sąsiadom, bez których nie byłoby tak komfortowo i smacznie :)))
WIELKIE, WIELKIE DZIĘKUJĘ!

A jak było? Radośnie, upalnie, tłoczno, gwarnie, ciekawie, pysznie (dziękuję jeszcze raz wszystkim za wkład kulinarny), inspirująco, edukacyjnie, empirycznie, a przede wszystkim historycznie i neurodydaktycznie ;).
Pan Adam poczęstował nas naprawdę dużą dawką wiedzy na temat Średniowiecza, wieku  XV-tego i XVII-tego. I można ją było poczuć i dotknąć!

Na początku do specjalnie zbudowanego namioto-szałasu zaproszone zostały wszystkie dzieci - i te małe i te duże - by zapoznać się z przedmiotami użytku codziennego "z dawnych czasów". Pan Adam występował w stroju żołnierza piechoty wybranieckiej autoramentu węgierskiego. Piechota owa została zorganizowana na wzór węgierski przez króla Stefana Batorego. Żołnierze rekrutowali się z chłopów ("wybrańców") z dóbr królewskich. Do służby wojskowej powoływano jednego żołnierza z 20 łanów. Chłop zobowiązany do służby w piechocie wybranieckiej zwolniony był od wszelkich danin i powinności, w zamian miał stawiać się na każde wezwanie z własną bronią (rusznica, szabla, siekierka) oraz w mundurze (koloru błękitnego), ponadto raz na kwartał brał udział w obowiązkowych ćwiczeniach. Na zdjęciach pan Adam już bez płaszcza, gdyż upał dawał się we znaki.





Po obejrzeniu ówczesnych przedmiotów użytkowych (liczydło, buty, młotek, garnki, dzbanki, kubki, siekiera, obuwie,itd, itp. - wszystkiego nie jestem w stanie wymienić), przyszła kolej na oczekiwaną przez chłopców broń białą. Po jej prezentacji i omówieniu, nadszedł czas na ćwiczenia praktyczne. Nasz mistrz szermierki uczył zasad fechtunku, prawidłowej postawy i reguł uczciwej walki. Stoczono wiele bitew, mniejszych lub większych, z rodziną tudzież "wrogiem" zza miedzy lub zza biurka ;)





By poznać ducha szermierki warto zajrzeć na stronę Polskiego Związku Szermierczego i zapoznać się z aplikacją na górze strony.

Bitwy trwały długo i burzliwie, w międzyczasie zmęczeni wojownicy mogli się posilić i napoić, umilić czas w miłym towarzystwie dam, by następnie sprawdzić swoje siły w zawodach łuczniczych. Każdy zawodnik mógł skorzystać z rad mistrza łucznictwa, założyć karwasz i poznać techniki strzeleckie rodem z Anglii.



Kolejnym punktem programu było poznanie stroju rycerza z okresu bitwy pod Grunwaldem czyli wiek XV. 
Najpierw zgłosił się ochotnik..

Brawo !!!
Następnie musiał poddać się żmudnemu "wdziewaniu" stroju.. Nie było to wcale łatwe, gdyż części garderoby było wiele. Zmieniała się też ich waga. Każda kolejna część była cięższa.. W końcu to zbroja ;) Pan Adam wszystkie elementy szczegółowo opisywał, pozwalał dotknąć i potrzymać, "zważyć w rękach". Pełna zbroja ważyła około 30-40 kg.






Szczegółowy opis uzbrojenia rycerza z bitwy pod Grunwaldem znajdziecie tutaj
Polecam cały serwis poświęcony uzbrojeniu(klik) użytemu w owej bitwie z 1410 roku, który jest integralną częścią portalu historycznego Wirtualny Grunwald. Znajdziecie tam wiele ciekawych informacji na temat tej słynnej i ważnej dla Polski bitwy.

Na koniec atrakcją było pisanie gęsim piórem i atramentem, dawniej inkautsem, a następnie zalakowanie swojego listu.


 
Dzieci uczyły się, że w dawnych czasach stosowano na listach lakowe pieczęcie, które potwierdzały nienaruszalność korespondencji. Odbite insygnia na laku potwierdzały też tożsamość nadawcy. Lak jest materiałem mający właściwość mięknięcia w podwyższonej temperaturze, aż do postaci półpłynnej oraz zastygania w temperaturze pokojowej. Po zastygnięciu trwale zachowuje kształt, który miał w trakcie obniżania się temperatury. Ma dobrą przyczepność do papieru i materiałów tekstylnych typu płótno, przy czym jest stosunkowo kruchy.



Stosowany od stuleci do wykonywania odcisków pieczęci na szczególnie ważnych dokumentach, ponieważ bardzo trudno jest odtworzyć wytłoczony stemplem relief bez jego zniszczenia lub choćby uszkodzenia. Listy, koperty zamknięte przy pomocy pieczęci lakowej często zabezpieczane były dodatkowo cienkim sznurkiem, który był wtopiony w zastygającą masę lakową, toteż otwarcie takiej przesyłki zawsze musiało łączyć się albo z rozdarciem papieru, albo z zerwaniem sznurka zabezpieczającego, albo co najmniej ze złamaniem kruchej pieczęci. Było to dowodem na otwarcie listu przez osoby niepowołane. Lak najczęściej występuje w postaci niewielkich laseczek, które ogrzewa się nad płomieniem, a po upłynnieniu doprowadza do skapywania na zamierzone miejsca.
Świeczka nad którą rozpuszczaliśmy lak była oczywiście profesjonalnie zapalana krzesiwem.



Na zakończenie każdy z uczestników otrzymał pamiątkę w postaci kodeksu rycerskiego i wizerunku jednego z polskich wojowników z okresu dynastii Piastów - od wieku X po wiek XIV.


 


Książki, które pomagały nam przygotować się do imprezy i wejść w klimat:
  • Marianna Gal "Grunwald 1410" Wydawnictwo VEDA
(polecam również inne książki tej autorki)
  • Błażek Kusztelski "Grunwald 1410" G&P Oficyna Wydawnicza Poznań
(nabyty w wakacje w sklepie pod Grunwald :))


  •  Emilie Beaumont "Mały bohater: Rycerz" Wydawnictwo Olesiejuk
  • Oldrich Ruzicka "Zamek Rycerski" Wydawnictwo Welpol Adventure 
(przepięknie wykonana, 3D książeczka skupiająca się jednak głównie na budowie zamku)
  • Philippe Simon, Marie-Laura Bouet "Świat w obrazkach: Rycerze" Wydawnictwo Olesiejuk
(ilość wiedzy ogromna, przekazywana w prosty sposób - uwielbiamy te serie)





Owady cz. I - Hodujemy mrówkolwy (antlion, Myrmeleon formicarius).

$
0
0
Dzięki majowemu Nornik Łąkingowi w naszym domu pojawił się kolejny lokator. Nazwany został Stefan, a jest on mrówkolwem. Stefan jest aktualnie w postaci larwalnej. Po przetworzeniu stanie się owadem uskrzydlonym z rodziny sieciarek.


Spacer przyrodniczy, na którym poznaliśmy Stefana był tradycyjnie już organizowany przez panią Dorotę Wrońską w kompleksie leśnym na terenie Starej Miłosnej. Jedną z atrakcji było właśnie poznawanie naturalnego  środowiska występowania mrówkolwów. Bo można je spotkać (i hodować) także we własnym ogródku. To czego larwa mrówkolwa potrzebuje to piasek i odpowiednie pożywienie, najchętniej mrówki (stąd nazwa owada), ewentualnie inne drobne stawonogi (pająki, muszki etc.).
Larwy mrówkolwa trzeba szukać tuż pod powierzchnią piasku, najlepiej pod sosnami. Bory sosnowe to ulubione tereny bytowania tych owadów. Mrówkolwy zakopują się w piasku tworząc małe, lejkowate dołki. W zbliżeniu wygląda to trochę jak krajobraz księżycowy ;)



Larwa siedzi sobie na dnie takiego lejka i czeka na swą ofiarę. Na zewnątrz wystają jedynie jej żuwaczki. Gdy jakaś nieostrożna mrówka zawędruje w ową "kotlinkę", już raczej się z niej nie wydostanie. Gdy nieszczęsny owad próbuje wydostać się z leja, larwa ostrzeliwują ją ziarenkami piasku, tak by ofiara zsunęła się na sam dół. Tam mrówkolew łapie mocno swoją ofiarę żuwaczkami, wstrzykuje paraliżujące toksyny oraz enzymy powodujące rozkład ciała ofiary i wciąga pod piasek, następnie wysysa płynną substancję złapanego owada i wyrzuca na zewnątrz jego szczątki. Brzmi strasznie.. Taka już ta natura jest. Pewnie stąd drugi człon nazwy tego stawonoga - lew.

Przeszukując dołki, udało nam się złapać tego małego osobnika:

Wypuściliśmy go z powrotem. 
Podrzucaliśmy również mrówki w napotkane kotlinki, by zaobserwować jak mrówkolew poluje.


Nornikłąkowcy podczas obserwacji: 


 Kolejnym spotkanym mrówkolwem był nasz Stefan. 


Bardzo się ucieszyliśmy, gdy okazało się, że możemy go zabrać do domu.


Staraliśmy się zapewnić Stefanowi jak najlepsze warunki. 
Zabraliśmy piasek z terenu, gdzie go znaleźliśmy i trzymaliśmy go w słoiku, dostarczając mu co kilka dni świeżych mrówek złapanych w ogródku.





Mrówkolwy w postaci larwy żyją dosyć długo, w zależności od gatunku i środowiska od roku do trzech lat. Gdy osiągną masę krytyczną budują lepki kokon, w którym przeobrażają się w poczwarkę. Kokon oblepia się ziarnami piasku i szczątkami organicznymi dając poczwarce osłonę na 30 dni, do czasu metamorfozy w postać dorosłą (imago).


Ku naszemu zdumieniu po jakimś czasie odkryliśmy w słoiku idealną wręcz kuleczkę z piasku..

Teraz czekamy, co wydarzy się dalej :)

Owady cz. II - Poznajemy mrówki. (Insects: Ants)

$
0
0
Mrówkolwa już poznaliśmy warto było więc zapoznać się z mrówkami :)
Inspiracją były dla mnie zabawy i karty dostępne dzięki stronie FB  "Smykoterapia".

Przygotowując się do tematyki owadów parę dni wcześniej obejrzeliśmy film "Mikrokosmos". Dzieci były pod wielkim wrażeniem. Antoś momentami się bał, ponieważ owady są tam pokazywane w wielkim zbliżeniu, plus nastrojowa muzyka i efekt grozy gotowy. Na szczęście efekt kolan mamy rozwiązał sprawę ;)
Starałam się komentować "wydarzenia" przedstawiane w filmie. Zwłaszcza te o mrówkach. Pięknie została tam pokazana współpraca mrówek z mszycami. Mszyce wytwarzają słodki sok zwany spadzią, którym dzielą się z mrówkami, gdy te poproszą o nią głaszcząc mszyce swoimi czułkami. W zamian mrówki oferują mszycom swój oręż w walce z biedronkami lub ich innymi naturalnymi wrogami.
W czasie filmu zaglądamy też do środka mrowiska i możemy obserwować jego budowę. A dokładnie odbudowę po burzy ;) Film pewnie większości z Was znany, a kto jeszcze nie widział, niech koniecznie skorzysta z tej prawdziwej uczty dla oka.

Naszą docelową zabawę rozpoczęliśmy jak zwykle od lektury :)


Następnie dzięki mojej babci, która sprezentowała nam wspaniały model mrówki, zapoznaliśmy się dokładnie z jej budową.


Chłopcy każdą z części budowy mrówki pokazywali na jej modelu, 
następnie układaliśmy karty (Staś) lub "podpisywaliśmy rysunek" (Antoś).

Mrówki były dwie, większa i mniejsza.



Staś jeszcze nie potrafi czytać, ale starał się dopasować również podpisy pod kartami nomenklaturowymi.


Karty naukowe o mrówkach możecie znaleźć u Smykoterapii tutaj. 
 Dziękujemy :)

Następnie stworzyliśmy model mrowiska.
Potrzebowaliśmy do tego kolorowego papieru, 
tektury (wykorzystałam tą z tyłu bloku technicznego), 
nożyczek, taśmy samoprzylepnej i kleju.


Na jedno mrowisko potrzebujemy dwie tekturki z tyłu bloku, które sklejamy ze sobą za pomocą taśmy klejącej. To jest nasze tło. Tektury skleiliśmy taśmą, ponieważ możemy wtedy zamknąć nasze mrowisko, jest wtedy mniejsze i łatwiej je przechowywać. Na górnej części górnej tektury przyklejamy niebo, na dolnej części górnej tektury trawę - to jest nasza granica pomiędzy nadziemną i podziemną częścią mrowiska. Zielony pasek papieru warto ponacinać wzdłuż, mamy wtedy efekt odstającej trawy. Staś wycinał i nacinał sam. 
Antosiowi pomagałam wycinać, ale wszystkie elementy przyklejał już samodzielnie. 


Gdy mamy już krajobraz nadziemny i podziemny, z brązowego kartonu wycinamy kształt mrowiska. Najpierw część nadziemną, czyli taki wieeelki brązowy kapelusz lub góra - tak tłumaczyłam to chłopcom ;) Mieliśmy też cały czas otwartą książeczkę z ilustracją, by móc się na niej wzorować.


Potem z innego odcienia brązu (u nas był to bardziej kremowy) wycięliśmy wewnętrzne części mrowiska. Jeden dłuugi tunel główny, i wiele mniejszych oraz różnej wielkości komory. Potem już tylko bawiliśmy się, gdzie jaka "komnata" się znajdzie i którędy będzie z niej wyjście, czy jedno czy więcej. Można tutaj rozwinąć wodze wyobraźni, ponazywać też komory: spiżarnia, jadalnia, przedpokój, pokój dziecięcy, sypialnia królowej itd. itp.

Efekt końcowy wyglądał tak.


Inne ksiązki, z których korzystaliśmy to:




I nasza ulubiona seria czyli "Świat w obrazkach":




Polecamy też stronę Alex Wild'a z przepięknymi zdjęciami tych owadów.
 
W kolejnych postach opowiemy, jak powstał nasz model cyklu życiowego mrówek.
I nasze inne owadzie zabawy.
Mieliśmy też przyjemność gościć w naszym domu m.in. szarańczę i pasikoniki.
Zatem niedługo zapraszamy na relację :)


Egzaminy 2014 (kl.IV)

$
0
0
Tak sobie pomyślałam, że warto byłoby wspomnieć o egzaminach. To w końcu ważny dla homeschoolersów temat. No właśnie, ważny czy nieważny??
Z jednej strony bardzo. Jest to w końcu weryfikacja pracy naszych dzieci i też w tym sensie weryfikacja naszej pracy, ale z drugiej strony każdy sobie doskonale zdaje sprawę, że z egzaminami może być różnie. Nie jest łatwo ocenić pracę dziecka, jaką wykonywało przez cały rok, podczas jednego spotkania i sprawdzając jeden test. Bywa różnie..
Aczkolwiek, wiadomo, miło jest jak oceny są dobre. Myślę, że każdy rodzic sam widzi, jak nauka "idzie". Ważne by zachować złoty środek - nie przesadzić z wymaganiami ale też nie odpuszczać za bardzo. I tutaj kontakt ze szkołą i nauczycielami może być bardzo pomocny.
Od klasy pierwszej do klasy trzeciej Ania była zapisana do Szkoły Podstawowej Kolegium Św. Stanisława Kostki w Warszawie. Jednak kolegium rozbudowuje się  i szkoła podstawowa została zamknięta. Zostało liceum, a to jeszcze raczej nie dla nas ;). Musieliśmy więc zmienić szkołę.
Od początku naszej przygody z ED marzyła nam się szkoła państwa Sawickich i w zeszłym roku stwierdziliśmy, że nadszedł w końcu czas, by zapisać się do niej. Nie jest to trudne :) Jedynie nasza życiowa sytuacja (głównie zdrowotno-rozwojowa - że się tak wyrażę) nie bardzo sprzyjała zapisywaniu się do szkoły odległej od naszego pobytu zamieszkania. W zeszłym roku mogliśmy sobie w końcu na to pozwolić. I bardzo sobie tę zmianę chwalimy.

Pierwszy raz otrzymałam na początku roku szkolnego wymagania od nauczyciela dotyczące materiału przerabianego przez dziecko w ciągu całego roku szkolnego. Do tej pory "dostawałam" jedynie podstawę programową (którą każdy może sobie ściągnąć z internetu ze strony ministerstwa) oraz informację, co dzieci przerobiły w klasie z .. (uwaga) miesięcznym lub nawet kilku miesięcznym (w klasie II) opóźnieniem i to za dodatkową opłatą.. Więc otrzymanie szczegółowych wymagań na początku roku szkolnego i do tego bezpłatnie było dla mnie luksusem.
W Kśw.SK było bardzo miło i generalnie nie narzekaliśmy, zwłaszcza kontakt z "główną" nauczycielką panią Joanna był dla mnie bardzo cenny i pomocny. Niestety w klasie II pani Joanna była na zwolnieniu. I kontaktu ze szkołą prawie nie było. Mimo moich prób. Może zbyt nieśmiałych..
Na naszym pierwszym egzaminie otrzymaliśmy też od szkoły książkę "Edukacja domowa w Polsce" pod redakcją państwa Zakrzewskich. Jednak po doświadczeniach ze szkołą państwa Sawickich odczuliśmy wielką różnicę w naszym kontakcie ze szkołą (jako instytucją), na plus.

Na pewno nie bez znaczenia jest również fakt, iż w trakcie trwania naszej edukacji domowej, co raz bardziej zaczęłam interesować się pedagogiką Marii Montessori. I co raz więcej pracujemy jej metodami. Sprzyjała temu szczególnie przeprowadzka. Mamy teraz oddzielny pokój na szkołę - to jest wieeelki luksus. Można trzymać wszystkie pomoce naukowe (zeszyty, podręczniki, ksiąąążki, globusy, gry, układanki, karty naukowe, wykonywane prace, przybory tzw. szkolne itd. itp.) w jednym miejscu, a nie upychać ich po całym domu. Nie trzeba sprzątać stołu, gdy chcemy zasiąść do obiadu. Można wszystkie ściany oblepić pracami dzieci, mapami, rycinami, czy tym co akurat potrzebujemy do nauki. I jest gdzie ustawiać półki montessori. Do tej pory takiej możliwości nie mieliśmy. Półki co prawda mamy krótko i niewielkie (jeden niski regalik), bo pojawiły się w naszym domu już po egzaminach tegorocznych, ale w końcu są i bardzo nas cieszą.

Szkoła państwa Sawickich, która jest Szkołą Montessori, również pomogła mi rozwinąć tutaj żagle. Dodała mi odwagi. Możliwość popracowania w profesjonalnej pracowni (i zobaczenia takiej) była również wielką inspiracją i wyzbyła mnie trochę z kompleksów. Znalazły się tam również pomoce, które mamy i z którymi pracujemy - to było fajne uczucie, że nie jest z nami tak źle ;)
Oczywiście było też mnóstwo, z którymi nawet nie mam pojęcia jak się pracuje.. :)

Egzaminy u Państwa Sawickich to taki specjalny czas. Dla nas były też formą rodzinnych wakacji. Pojechaliśmy wszyscy razem trzy dni przed rozpoczęciem egzaminów, by móc się zaaklimatyzować i by uczestniczyć w zjeździe rodzin ED. Atmosfera jest tam przemiła i bardzo serdeczna. Kontakt z nauczycielami był dla mnie bardzo owocny, podpatrywanie ich pracy również. Byliśmy zakwaterowani w jednej z podstawówek państwa Sawickich i mieliśmy możliwość uczestniczyć w zabawach z okazji Dnia Dziecka oraz (jak już pisałam) skorzystać z pracowni Montessori. Niektóre materiały mogłam zobaczyć po raz pierwszy w życiu. Dotknąć i popróbować to nie to samo, co poczytać o tym w internecie i obejrzeć zdjęcia, czy nawet film.
Ania na części egzaminów była ze mną, a na części z tatą. Ale nie wchodziliśmy z nią do sali. Wyjątkiem był język angielski, ale podczas pisania testu wyszliśmy z klasy, bo wyraźnie nasza (czyli moja i Stasia) obecność rozpraszała naszą czwartoklasistkę. Po każdym egzaminie mogliśmy porozmawiać z nauczycielem danego przedmiotu. I były to bardzo miłe i inspirujące, ale też rzeczowe i szczere rozmowy. Za co serdecznie dziękuję, gdyby komuś z kadry od Państwa Sawickich zdarzyło się zawitać w naszych skromnych blogowych progach. Córka była również zadowolona po egzaminach i to chyba najważniejsze. Oceny oraz informacje zwrotne też były bardzo dobre. To jeszcze milsze ;) Możemy się więc pochwalić czerwonym paskiem. Brawo Aniu!
Oczywiście przed egzaminami okropnie się bałam. Ania na szczęście wcale.
Mi - jak zwykle - wydawało się, że za mało pracowałyśmy (w tym roku z racji przeprowadzki i pojawienia się pod moim sercem Krzysia zdarzały się dłuższe przerwy w naszej domowej nauce..). Co roku kupujemy podręczniki. Są one dla mnie takim szkieletem, na którym mogę się oprzeć i pomocą, gdy mam mniej czasu i jestem mniej kreatywna w organizowaniu "szkoły". Ale jak do tej pory jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się ich przerobić w takim dosłownym sensie, jak w szkole. Tzn. żeby wypełnić wszystkie ćwiczenia i przerobić wszystkie polecenia z podręcznika. Wybieramy to, co nas interesuje. Poza tym robimy mnóstwo innych ciekawych (cennych i ważnych ale też zupełnie banalnych) rzeczy niekoniecznie zgodnych z podstawą programową, ale zgodnych z potrzebami moich dzieci. Staram się to pogodzić i w szkole montessori (do której jesteśmy teraz zapisani) jest to możliwe. Bałam się, że tak nie będzie. I kiedy parę tygodni przed egzaminami przeglądałam podręczniki, byłam załamana. Wydawało mi się, że tak niewiele zrobiłyśmy.. Trzeba było wziąść głęboki oddech i przestać panikować ;)
Gdy zaczęłyśmy zbierać z córcią jej przeróżne prace (lapbooki, wyklejanki, plakaty, prezentacje multimedialne), zrobiła się z tego pokaźna kupka. Na egzaminach ustnych Ania mogła je zaprezentować. Były też one świetnym wyjściem do rozmowy i na pewno ją ułatwiały. Warto więc zabierać swoje prace na takie sprawdziany.
Egzaminy z każdego przedmiotu składają się z dwóch części: ustnej i pisemnej. Wyglądają różnie. Bałam się historii. Na egzaminie pisemnym dzieci dostawały 20 otwartych pytań i czystą kartkę A4, na której miały napisać odpowiedzi. Na ustnym rozmowa. Język polski był bardziej nam "znany", ponieważ był to klasyczny test na rozumienie czytanego tekstu (taki mniej więcej jak w klasach 1-3 w zwykłej szkole) oraz trzy pytania do wylosowania na ustnym. Podobnie wyglądała matematyka. Test pisemny, a później rozmowa dotycząca testu. Z przyrody należało wybrać 5 bloków tematycznych z 15. Ania wybrała pierwsze pięć, ponieważ głównie pod ich kątem się przygotowywałyśmy. Plus rozmowa na ustnym. Do angielskiego zupełnie się nie przygotowywałyśmy. Ania chodzi na zajęcia do szkoły Early Stage i zupełnie świadomie nie robiłam z nią żadnych powtórek pod kątem egzaminu w szkole. To był więc taki egzamin zarówno dla naszej szkoły angielskiego, jak i dla Ani. Zdany na 5, ku mojej radości. Pozostałe przedmioty również na 5 (a na ustnej historii nawet 6). Oprócz matematyki..
I tutaj muszę się pokajać. Bo to ewidentnie moja wina. Trudno jest rozwiązywać zadania z czegoś, czego się nie przerobiło.. Ponieważ, jak i w innych przedmiotach, dawałam Ani swobodę wybierania tematu, którego będziemy się uczyć, nie przerabiałyśmy wszystkiego zgodnie z kolejnością w podręczniku. I przy tym przedmiocie był to jednak błąd. Do dzielenie pod kreską najzwyczajniej w świecie nie dotarłyśmy.. Dużo czasu zajęły nam ułamki i geometria. Myślałam, że pójdą szybciej. I na dzielenie pisemne czasu zabrakło. Więc z matematyki mamy ocenę dobrą. Matematyka nie jest też moją mocną stroną. Zdecydowanie jestem humanistką z zacięciem przyrodnika. Na szczęście pedagogika montessori wychodzi nam tutaj również na przeciw, by pomóc wszystko uporządkować. Ale o tym w innym poście.
Podsumowując te moje chaotyczne przemyślenia. Z egzaminów (i ocen) jetem bardzo zadowolona. Brawo Aniu - to Twoja zasługa takie piękne stopnie. Dzięki rozmowom z nauczycielami wiem już, jak się uczyć w kolejnych klasach i nie przeraża mnie to. Bardzo cenne były również dla mnie rozmowy z innymi rodzicami spotkanymi podczas wyjazdu, ale zwłaszcza zakwaterowanymi z nami. Agnieszko - Tobie szczególnie dziękuję za wszystkie rozmowy i towarzystwo.
Mogliśmy też poznać Olę i Marcina - to niesamowici ludzi z wielką ilością pozytywnej energii, która udziela się całemu otoczeniu. Powinnam wymienić tutaj wszystkich nauczycieli. Bo w tej szkole nikt nie jest przypadkowy. Bardzo to widać i czuć.
Był to również dobry czas dla nas wszystkich. Mogliśmy połazić po górach i pozwiedzać Beskid Żywicki. Pierwszy raz byliśmy w tych okolicach całą rodziną.
Znalazłam również chwilę na moją zaniedbaną pasję - fotografowanie.

Dla chętnych wrzucam link do małego fotoreportażu z naszego wyjazdu:
Beskid Żywiecki 2014


Owady cz. III - Cykl życiowy mrówek (Ant life cycle)

$
0
0
Wiecie, że liczbę gatunków mrówek szacuje się na około 12 tysięcy.
W Polsce występują 103.
Na świecie są one niezmiernie zróżnicowane. Pięknie pokazują to zdjęcia Alexa Wild'a, o których wspominałam w poprzednim poście o tych owadach.

Tym razem spróbowaliśmy zapoznać się z cyklem życiowym mrówek.
O takim jak na tej rycinie ze strony Richarda Allena.

By samodzielnie stworzyć cykl życiowy mrówek (stworzyliśmy cztery takie cykle ;)) wykorzystaliśmy:
- papierowe talerze
- papierowe kształty symbolizujące komory w mrowisku
- trzy rodzaje makaronu (ryżowy, muszelki i świderki)
- klej
- plastelinę
- wykałaczki
- podpisy z papieru




Po omówieniu cyklu życiowego tych błonkoskrzydłych owadów i zapoznaniu się z potrzebnymi materiałami zabraliśmy się do pracy. Ania stworzyła najpierw własną makietę mrowiska, ponieważ kiedy chłopcy robili swoje prace, była na obozie wakacyjnym. Więcej o naszych mrówczych domach przeczytacie tutaj.

Najpierw na naszych talerzach przykleiliśmy owalne kształty symbolizujące cztery komory mrowiska - dla każdej formy cyklu życiowego mrówki jedna. Następnie po kolei przyczepialiśmy klejem lub plasteliną poszczególne etapy przeistaczania się tych owadów.



Makaron ryżowy symbolizuje JAJA złożone przez królową mrówek. Następna faza - LARWY - powstała z makaronu świderki. Larwy mrówek przeistaczają się parokrotnie podczas swojego cyklu rozwoju. Stają się co raz większe, dlatego i u nas są mniejsze i większe kawałki makaronu. Dwie makaronowe muszelki z ciemną plasteliną w środku, która symbolizuje znajdującą się w nim mrówkę w ostatniej fazie przepoczwarzania się w postać dorosłą, to przedostatni etap - POCZWARKI. Ostatnia forma rozwoju tzw. IMAGO to już dorosła mrówka -  ulepiliśmy ją za pomocą plasteliny i wykałaczek. Na samym końcu przykleiliśmy nazwy poszczególnych etapów cyklu życiowego mrówek.
Tak wyglądał ostateczny efekt naszej pracy :)


 Załączam do wydruku:
oraz
 (np. do lapbooka), gdybyście chcieli z nich skorzystać.

Inne ciekawe materiały dotyczące cyklu życiowego tych stawonogów 
znajdziecie na poniższych stronach internetowych:
tutaj - brytyjska strona www.twinkl.co.uk z dużą ilością materiałów, część jest dostępna za darmo
i tutaj - bardzo ciekawa anglojęzyczna strona, warto przejrzeć również zakładki po prawej stronie
i jeszcze tutaj flashcards w języku angielskim.

Tak wyglądało mrowisko stworzone przez Anię, 
która umieściła w nim również od razu etapy rozwoju mrówek:


A tak prezentuje się nasz mrówkowy kącik:

 

Krzysztof Tadeusz :)

$
0
0
Kochani,
Z wielka przyjemnością pragnę przedstawić Wam... Krzysia! 
Naszego najmłodszego członka rodziny :)


Krzysztof Tadeusz, bo tak brzmi jego pełne imię, urodził się 2 września o godzinie 10:08. 
To był pierwszy urodzinowy prezent dla Taty w tym dniu.  Każde z dzieci miało swój i Krzyś też ;)
Będziemy obchodzili odtąd podwójne urodziny 
- najstarszego i najmłodszego (przynajmniej na razie ;)) członka rodziny. 


Krzyś w chwili narodzin ważył 3180g i mierzył 53 cm, dostał 10/10 punktów w skali Apgar i jest największym "włochaczem" z naszych dzieci :)


Naszym bliskim i przyjaciołom dziękujemy za wsparcie i modlitwę, jakie od Was dostaliśmy. Zwłaszcza za wszelkie słowa otuchy i troski w ciągu ostatnich dni przed narodzinami.
Ze względów zdrowotnych (lub chorobowych, zależy jak na sprawę patrzeć ;)) 
nie jest to u nas takie proste..
Jeśli ktoś jest ciekawy naszej historii, może przeczytać ją tutaj.


Nade wszystko więc dziękuję za dar życia Krzysia Bogu. Od początku życia maleństwa pod moim sercem odczuwałam ten cud jako wielką łaskę i błogosławieństwo od Pana,
czułam też wielkie wsparcie i pokój.
Chwała Ci Panie!



Dzieciaki wspaniale reagują na młodszego braciszka i przy pierwszym domowym karmieniu miałam asystę w pełnym składzie. Chłopcy regularnie "czytają" Krzysiowi książeczki, a Anusia podaje mi malucha do karmienia, uspokaja gdy kwili i pomaga na wszelkie możliwe sposoby. Z taką pomocą nasza szkoła będzie mogła niedługo ruszyć pełną parą:)


Pozdrawiamy serdecznie wszystkich Naszych Czytelników!

Ekhym.. dużo zdjęć, bo oczywiście nie mogłam się zdecydować.. :)

Ciasteczka edukacyjne - wrzesień

$
0
0
Jeszcze przed narodzinami Krzysia zostałam zaproszona do współpracy z Gazetką Sąsiedzką i oto w najnowszym, wrześniowym numerze znajdziecie tam artykuł mojego autorstwa.
Na temat edukacji domowej oczywiście :)
Redakcja jest otwarta na cykl publikacji i tym sposobem powstały moje pierwsze Ciasteczka edukacyjne. 

Tekst spodobał się też portalowi Deon i tam również możecie przeczytać o naszej domowej szkole (klik).

Serdecznie zapraszam!

ps. Trzymajcie kciuki za kolejne artykuły..

Jak organizować naukę w edukacji domowej - ukłon w stronę Marii Montessori

$
0
0
Ostatnio u nas tylko o owadach można przeczytać.. i to nie koniec insektowych tematów ;) Mam jeszcze w zanadrzu przynajmniej trzy posty o tych, jakże wdzięcznych, stworzeniach :).
Ale nie tylko robaczkami się zajmujemy. Robimy też takie "zwykłe" rzeczy. Liczymy, uczymy się literek, powtarzamy dzielenie pod kreską, ćwiczymy precyzyjną pracę rączek czyli ładnie mówiąc motorykę małą. Malujemy, rysujemy, lepimy. Poznajemy wulkany i kontynenty, czytamy o historii sztuki, wielkich malarzach i tworzymy nasze pierwsze prace różnymi stylami artystycznymi.
Trochę taki misz masz, można by powiedzieć. I rzeczywiście łatwo tutaj o "bałagan tematyczny". W takim podążaniu za potrzebami pociech łatwo mogą umknąć niektóre dziedziny nauki, równie cenne i potrzebne. Do tej pory posługiwałam się takim klasycznym, szkolnym podziałem. W klasach I-III mamy tzw. nauczanie zintegrowane, jednak możemy wyróżnić podział na matematykę i polski - zmieszany ze wszystkim innym nota bene. Bo dzieci  w nauczaniu zintegrowanym uczą się matematyki i polskiego i historii i geografii i przyrody i kultury i.. można by tak wymieniać długo wszelkie dziedziny humanistyczne. Od klasy czwartej dochodzą dodatkowe przedmioty: historia i przyroda. Muzyka, język angielski (także inne języki obce) oraz religia już od pierwszej klasy występują samodzielnie. O wychowaniu fizycznym nie wspominając ;)
Dla uczniów może to i łatwiej, ale dla rodziców ED - trudniej. Zwłaszcza mających chaos w głowie przy próbie zapanowania nad wymaganiami (wg. podstawy programowej), a podążaniem za dziećmi, jak to jest u mnie.

W naszej domowej szkole uczy się trójka dzieci (zaraz będzie czwórka), każde w innym wieku, w związku z tym z innym czasem koncentracji uwagi i innymi zdolnościami manualnymi, z innymi potrzebami i zainteresowaniami, i takie szkolne podziały (lub ich brak ;)) nie sprawdzają się. Nasza edukacja domowa nie polega na podążaniu za podręcznikami, czyli "kopiowaniu" tego, co dzieci robią w szkole. A ucząc się stricte z podręczników, tak to by niestety wyglądało. Chcę by nasza nauka była zindywidualizowana i dostosowana do potrzeb i rozwoju każdego dziecka. Naprzeciw wychodzi mi tutaj pedagogika Marii Montessori, którą jak już pisałam, co raz bardziej się fascynuję, a przede wszystkim coraz intensywniej zaczynam stosować jej zasady w naszej szkole domowej.
Bardzo podoba mi się montessoriański podział pracy. Obejmuje on holistycznie, w bardzo prosty sposób, podstawowe dziedziny rozwoju poznawczego człowieka. Możemy wyróżnić 5 ( lub jak ja 6 ;)) głównych działów:
  1. Edukacja praktyczna
  2. Edukacja sensoryczna
  3. Edukacja matematyczna 
  4. Edukacja językowa
  5. Edukacja kosmiczna 
  6. Edukacja religijna
Nie jestem specjalistą pedagogiki Marii Montessori, a w literaturze i internecie można znaleźć różne świetne opracowania tych zagadnień (np. tu i tu). Jednak dla osób, które po raz pierwszy zapoznają się z tą metodą, pozwolę sobie pokrótce opisać, co mniej więcej zawierają poszczególne działy - w moim rozumieniu ;)

Edukacja praktyczna to nauka praktycznych umiejętności życiowych. Zaczynamy tutaj od tak podstawowych spraw, jak mycie rąk i czesanie włosów, poprzez zawiązywanie butów, zapinanie koszuli czy cięcie nożyczkami. Dochodząc do co raz bardziej skomplikowanych umiejętności, jak gotowanie czy na przykład stolarka. Są to na początku zwykłe codzienne czynności, które każde dziecko wykonuje i uczy się doskonalenia tych zdolności w sposób naturalny w środowisku w jakim się znajduje. Jednak w pedagogice Montessori zakres tych czynności jest znacznie bardziej rozszerzony niż zazwyczaj w przedszkolach czy po prostu w domu. Są też przygotowane specjalne pomoce naukowe pomagające ćwiczyć precyzyjność wykonywanych działań, jak np. ramki do ćwiczenia różnych sposobów zapinania. Na szczęście większość takich pomocy możemy przygotować dzieciom sami i ćwiczyć z nimi przelewanie wody, przesypywanie grochu czy fasoli z jednej miski do drugiej za pomocą łyżki czy uczyć się składania (u nas akurat) najpierw ściereczki kuchennej, następnie ubrań. Więcej przeczytacie tutaj.

Edukacja sensoryczna to kształcenie i uwrażliwianie zmysłów. Dzieci uczą się rozpoznawania różnic w strukturze przedmiotów i fakturze tkanin: szorstkie/gładkie, miękkie/twarde, lekkie/ciężkie, ciepłe/zimne, stopniowania tych różnić: bardziej szorstkie/mniej szorstkie/najbardziej szorstkie. Poznajemy różnice w rozmiarach i kształtach, kolorach i ich odcieniach, dźwiękach, zapachach i smakach. Wszelkie ćwiczenia z tego zakresu mają na celu pobudzanie i rozwój wszystkich pięciu zmysłów. Również tutaj metoda Montessori proponuje szereg specyficznych pomocy jak: różowa wieża, brązowe schody, czerwone belki i inne (klik).

Edukacja matematyczna, jak każdy się domyśla, to po prostu matematyka. Zaczynając od prostego liczenia od 0 do 10, poprzez system dziesiętny, liczenie do 100 i poznawanie tzw. dużych liczb, dochodzimy do arytmetyki, algebry i geometrii. Wprowadzeniem do tego działu są edukacja sensoryczna, która zapewnia podstawę do rozumienia pojęć, poprzez wyjście od konkretu, by dojść do abstrakcji oraz edukacja praktyczna ucząca koordynacji i precyzji ruchów. Używa się tutaj kolorowych beleczek, szorstkich cyfr, tablic do liczenia i innych (klik).

Edukacja językowa kojarzy nam się oczywiście z językiem polskim czyli nauką pisania i czytania, następnie gramatyką i ortografią, zasadami interpunkcji, by dojść do kształcenia literackiego. Maria Montessori proponuje nam tutaj również specyficzne pomoce (klik) pobudzające zmysły dziecka i umożliwiające naukę językową w latach o wiele wcześniejszych niż w klasycznej szkole.

Edukacja kosmiczna,w jej zakres wchodzi bardzo wiele dziedzin nauki, głównie nauk przyrodniczych jak: biologia (botanika i zoologia), geografia, astronomia, nauka o Ziemi, jak i nauk humanistycznych: historia, kultura i sztuka. Ten dział ma szczególne znaczenie w koncepcji Montessori, gdzie wychowanie dziecka ma pomagać mu w rozumieniu wszechświata jako całości oraz pojmowaniu siebie jako jego części mającej istotny wpływ na wygląd całego świata. "Wszystkie byty są częścią uniwersum i są wzajemnie powiązane, by stworzyć wielką jedność" ."Z tych powiązań biorą się zadania kosmiczne polegające na wykonywaniu przez każdy byt swojego własnego wkładu w przekształcanie świata jako dokańczaniu dzieła stworzenia".(cyt. za klik).
Jest to zdecydowanie mój ulubiony dział, chociaż w miarę doświadczania montessoriańskich pomocy i  metod nauki M.M. z zakresu innych dziedzin edukacji zaczynam się nimi również zachwycać.
Zakres pomocy w edukacji kosmicznej jest też większy (botanika - klik, zoologia - klik, geografia - klik).

Edukacja religijna jest w koncepcji Montessori włączana w edukacje kosmiczną, gdzie rozumienie wszechświata i sił natury nim kierujących są pochodzenia boskiego."Świat jest dziełem Bożego stwarzania, które dokonuje się wciąż, jest procesem, nieustannie ewoluuje, a siłą kierującą ewolucją jest miłość". Ja, biorąc pod uwagę nasze potrzeby, klasyfikuję ją oddzielnie.

Pomoce Montessori są dosyć drogie, by nie napisać, że bardzo drogie. Jak na przeciętny budżet domowy zdecydowanie ciężko jest kupić oryginalne wyposażenie, jakie możemy znaleźć w przedszkolach czy szkołach Montessori. Na szczęście wiele z nich można zrobić samodzielnie, metodą domową. Rodzice i nauczyciele z całego świata pracujący w tym nurcie są niezmiernie pomysłowi i w sieci możemy znaleźć wiele inspiracji, jak w tani i prosty sposób przygotować materiały mające zastąpić czy spełniać tą samą role, co oryginalne pomoce montessoriańskie.
Na rynku pojawia się również coraz większa oferta prywatnych, małych wykonawców takich edukacyjnych akcesorii. Ja również próbuję sama tworzyć niektóre z nich i będę się starać pisać o tym na blogu.

Mamy także wielką przyjemność korzystać z Dziadkowych Pomocy. Są wspaniałe! Bardzo dziękujemy.

Niektórych materiałów jednak nie da się tak do końca zastąpić czy stworzyć metodą domową. Każdy musi ocenić sam, w co warto zainwestować, a co można wykonać samemu lub z pomocą rodziny :). Babcie, Dziadkowie i Tatusiowie są tutaj niezastąpieni!

Od kiedy można zacząć taką edukację? Bardzo wcześnie. Dzieci są niezmiernie ciekawe świata i bardzo szybko się uczą.

Ta włoska lekarka zaobserwowała u dzieci specyficzne fazy wrażliwości dla określonych zdolności. Są to okresy wyjątkowej chłonności umysłu dla danych umiejętności. Umożliwiając dziecku pracę zgodnie z fazą sensytywną, w jakiej się znajduje, pozwalamy na uzyskanie maksymalnych efektów nauki, jakie człowiek w tym okresie może osiągnąć. Jak pisze twórczyni metody "od tego czasu wszystko staje się dla niego (dziecka) łatwe, żywe i zachwycające".Gdy minie ten szczególny okres, osiągnięcia stają się wynikiem żmudnej pracy, związanej z większym wysiłkiem i nakładem siły woli. Ten czas największego potencjału rozwojowego danej funkcji, psychicznej czy fizycznej, umożliwia jej wykształcenie w jak najpełniejszy sposób.

Świetne rozwiązania zastosowania metodyki Montessori podsuwa Maja Pitamic w swojej książce "Naucz mnie samodzielności opisując w niej, jak w prosty, domowy sposób przygotowywać zajęcia i pomoce metodą włoskiej pedagożki.
Inna książka warta polecenia to "Radosne dziecko. Niezbędnik Montessori od narodzenia do trzech lat" Susan Stephenson, która jest do pobrania za darmo tutaj.
Ostatnio pojawiła się też na rynku perełka, wspaniała książka samej twórczyni metody "Odkrycie dziecka" Wydawnictwa Palatum. Z przedmowy dr Małgorzaty Mikszy do pierwszego polskiego wydania: W przedmowie do trzeciego wydania włoskiego Maria Montessori, po raz kolejny podkreśliła, że w podejmowanych przez nią badaniach zależało jej na wnikliwym, naukowym poznaniu dziecka i życiu w pokoju, a nie na stworzeniu nowej metody edukacyjnej. Problemy, jakie ma do rozwiązania ludzkość, to głównie pokój i jedność. "Można to osiągnąć tylko poprzez zwrócenie swej uwagi i poświęcenie energii na odkrywanie dziecka i na rozwijanie wielkiego potencjału osobowości ludzkiej w okresie jej kształtowania".
Bardzo aktualne.., chyba każdy się ze mną zgodzi.

Do tej pory na polskim rynku była dostępna tylko jedna (sic!) pozycja pisana przez samą Montessori "Domy dziecięce" przetłumaczona na język polski w 1913 roku. Autorka zawarła w niej zarys teorii swojej metody oraz opisała materiał rozwojowy i instruktaże do pracy z pomocami.

Miało być krótko, wyszło dłuuugo ;) Wybaczcie. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam.. Chyba potrzebowałam uporządkować tą wiedzę w swojej głowie. Jeśli popełniłam jakieś błędy lub zauważyliście jakieś nieścisłości, piszcie koniecznie. To dla mnie ważne i pomocne. Z góry dziękuje za wszelkie uwagi i podpowiedzi.

Owady cz. IV - Prostoskrzydłe: szarańcza, pasikonik, długoskrzydlak sierposz i trajkotka czerwona

$
0
0
Owadzich tematów ciąg dalszy. Po mrówkach przyszedł czas na prostoskrzydłe.
Kupując pewnego razu siano dla świnki morskiej, jak zwykle przystanęłam przy gablotach ze zwierzętami. Pooglądałam rybki, króliki i żółwie. Potem przyszedł czas na gekony i kameleona. Gdy nagle mój wzrok przykuły małe pudełka na dole regału sklepowego. Były tam, w skrócie rzecz ujmując, przeróżne robale. Na pokarm dla tych zwierząt wyżej. I wtedy w mej głowie zrodził się pomysł. Zrealizowany już w parę dni później.
Jako mała dziewczynka zatrzymywałam się na spacerze nad każdym stworzonkiem i wszystko, co się ruszało, było dla mnie ciekawe. Kochana Mama nie zabraniała mi tego. Chociaż do domu nic przynosić nie mogłam. Teraz spełniając dziecięce pragnienia, to ja znoszę do domu przeróżne żyjątka. Dzieciom to się podoba, a mężowi na szczęście nie przeszkadza ;) Zatem parę dni później wracając ze spaceru szalona matka zabrała całą gromadkę do sklepu zoologicznego i zakupiliśmy szarańczę. Podobały się nam również świerszcze. Pięknie grały. Jednak były dla nas zbyt ruchliwe i trzeba było zakupić ich od razu całą dziesiątkę. Bałam się, że ich nie upilnujemy ;)

Szarańcza była dużo spokojniejsza, sprzedawana na sztuki, za 3 zł :) Tak więc do domu wróciliśmy z nowym współlokatorem.



Nadszedł czas na urządzenie mu "terrarium". Te ze sklepu były dość kosztowne i na nic się nie zdecydowaliśmy. Potrzebowaliśmy dużego pudełka z dziurkami, najchętniej przezroczystego. Los padł na pojemnik po karmie dla świnki morskiej.



Potrzebowaliśmy jeszcze siana (podkradliśmy również śwince) oraz patyków (z podwórka).



Wystarczyło zrobić tylko dziurki.. Okazało się, że nie jest to wcale takie proste. Na szczęście przyjemne ;)

Pojemnik był porządny, a plastik dosyć gruby. Więc by uatrakcyjnić ten etap przygotowań, wyciągnęłam grubą dechę, młotek i gwoździe i zabraliśmy się do pracy. Nie obyło się bez kombinerek. Plastik był mocny i dzieci musiały bardzo mocno uderzać młotkiem. Kombinerki chroniły nasze paluszki ;)









Gdy dziurki zostały już zrobione wystarczyło wymościć Kolumbowi (bo takie imię otrzymała metodą burzy mózgów i głosowania nasza szarańcza) domek siankiem, włożyć ze dwa badyle, by miał na czym siedzieć i mógł nam pozować w celach naukowych, dać kawałek jabłuszka i gotowe!























Niestety po dwóch tygodniach nasz Kolumb padł :( Pan w sklepie mówił, że powinien pożyć około miesiąca, dwóch.. Nie udało się :(
No cóż, pocieszaliśmy się, że chyba lepsza taka śmierć niż w paszczy kameleona..

Kolejnym lokatorem naszego "terrarium" został długoskrzydlak sierposz z rodziny pasikonikowatych. Dokładnie dwa. Tym razem same nas odwiedziły. Wypatrzył je Kochany Mąż w... naszej sypialni. Obydwa natychmiast zostały złapane i prawie natychmiast przeniesione do gotowego już pojemnika. Trzeba było tylko grzecznie wyprosić z niego aktualnych lokatorów, czyli przyniesione już po raz trzeci tego lata ślimaki. Tym razem przez chłopców, nie przez mamę ;)


Nasi nowi przyjaciele byli bardzo ruchliwi i skoczni. Dużo bardziej niż szarańcza. Widać było, że to owady żyjące na wolności.. Kolumb był w sumie dosyć niemrawy, natomiast długoskrzydlaki bardzo ruchliwe. Chyba, że nasz "szarańcz" miał za mało miejsca, by pokazać, co potrafi ;)



Na zdjęciu powyżej świetnie widać, jak długie są skrzydła w stosunku do ciała owada. Charakterystyczne są również skrzydła, ponieważ pierwsza para wierzchnia, tzw. pokrywy, są krótsze niż druga para skrzydeł. Doskonale widoczne na zdjęciu jest również znajdujące się na końcu odwłoka sierpowato zakończone pokładełko rzeczywiste samicy. Jest to narząd płciowy, który samice prostoskrzydłych wkładają do dziury w ziemi składając tam jaja.

U samca (na zdjęciu poniżej) na końcu odwłoka znajdują się szczypcowato zakończone przysadki odwłokowe. Pełniące rolę aparatu kopulacyjnego oraz narządu zmysłu dotyku i słuchu.


Podając im pokarm trzeba było bardzo uważać by nie uciekły.



Zapraszamy na film pokazujący posiłek długoskrzydlaka.


Wypuściliśmy je po tygodniu nie chcąc, by podzieliły los szarańczy. 
Wtedy myśleliśmy jeszcze, że są to.. pasikoniki ;)



Podsumowując:
Mogliśmy porównać budowę szarańczy i długoskrzydlaka sierposza. Na początku, jak już wspomniałam, myśleliśmy, że złapaliśmy pasikonika. Na szczęście Wujek Google ostatecznie pomógł nam w identyfikacji ;) Na naszą obronę może świadczyć fakt, iż oba gatunki pochodzą z rodziny pasikonikowatych długoczułkowców. Spójrzcie sami, czyż nie jest podobny?

Zdjęcie z Wikipedii.

Przy okazji dokształciliśmy się z zakresu wszystkich trzech "skoczków".
Budowa tych owadów jest nieco inna. Okazało się również ku naszemu zdumieniu, że pasikonik jest zwierzęciem roślinożernym i... mięsożernym! To bardzo sprawny drapieżnik :) 
Szarańcza natomiast je tylko rośliny. Ba! Na dodatek nie wszystkie, jest tzw. oligofagiem, czyli zwierzęciem wybrednym, żywiącym się tylko wybranymi gatunkami roślin z jednej rodziny. Długoskrzydlaki są przede wszystkim roślinożerne, ale zdarza im się pożerać małe owady.
Pasikoniki, a zwłaszcza długoskrzydlaki sierposze, mają dłuższe czułki (należą do rzędu owadów prostoskrzydłych długoczułkowych) oraz dłuższe pokładełko niż szarańcze. W innym miejscu znajduje się też u nich aparat strydulacyjny czyli głosowy, mianowicie na pierwszej parze skrzydeł. Natomiast u szarańczy na tylnych odnóżach, które pocierają również o skrzydła. Długoczułkowce pocierają o siebie tylko skrzydełka.
Długoskrzydlaki sierposze są wpisane na Czerwoną listę zwierząt ginących i zagrożonych w Polsce, aktualnie ze znakiem zapytania, ponieważ zwiększa się zasięg ich występowania. Tym bardziej się cieszymy, że wypuściliśmy je całe i zdrowe.
Jeśli chcecie więcej poczytać o tych miłych stworzeniach, to oprócz Wikipedii warto zajrzeć tutaj i tutaj oraz by obejrzeć piękne zdjęcia nie tylko owadów tutaj.

Obserwowaliśmy też.. trajkotkę czerwoną. Czyż nie zwie się uroczo? :)
Ten prostoskrzydły należy do rodziny szarańczowatych. Nazwa owada pochodzi od dźwięku jaki wydaje podczas lotu oraz czerwonej drugiej pary skrzydeł. Na zdjęciu poniżej samiec. Więcej ciekawostek przeczytacie tutaj.



Prostoskrzydłe w cyklu rozwojowym nie ulegają pełnej metamorfozie jak np. mrówki czy biedronki. Występuje u nich tzw. hemimetabolia czyli przeobrażenie niezupełne. Najpierw jest jajo, później larwa, która w kolejnych linieniach staje się coraz większa i coraz bardziej przypominająca postać dorosłą owady, by ostatecznie osiągnąć końcową postać osobnika dorosłego tzw. imago.
Nasze krótkie opracowanie tego procesu znajdziecie tutaj.

 Dla Montessoriańców:
W przygotowaniu są również karty nomenklaturowe budowy szarańczy.
Aktualnie niestety niedokończone, czasu brak. Wyglądają tak.
Jeśli ktoś ma więcej czasu, by je dokończyć, niech korzysta :)
Podobne znajdziecie u Ewy tu.

Post bierze udział w drugiej edycji "Przyrody pod lupą" - więcej o projekcie oraz przyrodniczych aktywnościach na innych blogach przeczytacie tutaj :)

ps. Oczywiście te wszystkie aktywności odbywały się w sierpniu, a nasze posty niestety z "lekkim" opóźnieniem powstają.. ;)

Trochę o czytaniu

$
0
0
Lubicie czytać książki? My bardzo. I ja, i mąż, i nasza córka. I synowie też. Regularnie je przeglądają i mówią, że "czytają" ;) Mam nadzieję, że też się zarażą tym bakcylem..

Ciężko mi wchodzić do księgarni, zbyt dużo bym chciała kupić, wszystko kusi...
Dlatego od paru już lat, w sumie od pierwszej klasy Ani, czyli od lat pięciu, odkrywam na nowo biblioteki. Staramy się wybierać te bardziej nowoczesne, z katalogiem w sieci, informacją na maila, że za tydzień trzeba oddać daną pozycję, a potem wiadomością, że to już jutro. Taki system bardzo ułatwia życie. I wypożyczanie ;)
W związku z tym książek możemy czytać nadal dużo, a zwłaszcza nasze dzieci, bez konieczności kupowania ich. W edukacji domowej - bezcenne :)
Ponieważ nasza Ania połyka wręcz książki, dzień zaczyna od książki i kończy go oczywiście czytając, ciężko mi ją od nich odgonić. A raczej zagonić do innych aktywności, zwłaszcza takich związanych z pisaniem lub liczeniem na przykład. Córka jest mistrzem w wynajdywaniu tysięcy sposobów i metod by czytać, czytać i jeszcze raz czytać, i niekoniecznie robić to, co matka by sobie życzyła. Książki są na łóżku Ani, pod łóżkiem, obok łóżka, na biurku, w salonie na komodzie oraz kredensie, znajduję je również na fotelu i kanapie. Wszędzie tam, gdzie niekoniecznie jest ich miejsce. Mimo moich próśb, by na miejsce wracały. Zwłaszcza te z biblioteki.. Mają swoją oddzielną półeczkę, by nie szukać ich po całym domu, co i tak niestety regularnie się zdarza. Połykanie książek, jak widać, ma plusy i minusy. Jak wszystko ;)

Brak mi ostatnio sił i czasu, by ukochaną córeczkę zagonić do pisania, wymyśliłam, by założyła bloga. Z pomocą przeszedł mi podręcznik do nauki języka polskiego, w którym co chwila (dosłownie!) jest mowa o jakimś blogu. Również sama Ania oświadczyła ostatnio, że chce założyć bloga (pewnie ten podręcznik ją natchnął ;)) i pisać o zwierzętach. Przypomniałam córce jedynie, że jednego bloga o zwierzakach już ma (założonego cztery lata temu, wisi sobie martwy w sieci) i
poprosiłam, li i jedynie, by powstał zatem jeszcze jeden o książkach. A może taki postawiłam warunek, już nie pamiętam.. Tak czy siak, poprosiłam o bloga, na którym by pisała o tym, co czyta. A są tego ilości zatrważające.. że wymienię tylko NIEKTÓRE przeczytane w klasie IV: cała seria "Ani z Zielonego Wzgórza", "Pana Samochodzika", "Tomka" Szklarskiego, Tolkiena (siedem razy "Władca Pierścieni" i raz "Silmarillion" - ja nie przebrnęłam), Makuszyński itd. itp. Czyta też i takie pozycje jak "Biuro detektywistyczne Lasssego i Mai" czy regularnie "Basię" Staneckiej. Aktualnie poszedł na tapetę Juliusz Verne.. Tak to wygląda.. czasami jestem tym przerażona. Nie nadążam za nią i nie wiem, którą lekturę omawiać. Ledwo coś zdążę sobie odświeżyć lub przeczytać po raz pierwszy, a Ania jest już pięć pozycji dalej..i jak tu przeprowadzić lekcję nt. książki nie znając jej :((.
Stąd mój pomysł na bloga. Najstarsza latorośl przychyliła się ku niemu ochoczo.
Wymyśliła tytuł strony i temat pierwszego posta. Pobawiłyśmy się wybierając czcionki, planując układ na stronie i ogólnie pouczyłyśmy się, jak bloga samodzielnie obsługiwać. Nawet ja poznałam nowe opcje.. ;) I zostawiłam dziewczynę przed komputerem, by tworzyła swojego pierwszego samodzielnego posta.
Oto i on.! :)
Mam nadzieję, że zapału nie zabraknie i kolejne pojawią się wkrótce. Zachęcam do komentowania bloga Ani, zwłaszcza znajomych - to zawsze mobilizuje :)



Młodsi bracia ciągle widząc siostrę z książką i regularnie słuchając bajek i opowiadań przez nią czytanych, oczywiście też do poznawania literek się garną.
Naszą naukę rozpoczęliśmy już dosyć dawno.. Moje dzieci uwielbiają układać puzzle z podpisanymi zwierzętami firmy Kalimba. Dostała je w prezencie jeszcze Anusia. I z każdym z dzieci dosyć szybko pracowaliśmy na nich, na pewno zanim poszły w ruch litery tak bardziej na poważnie.

Tak zaczynał Stasio, gdy miał dwa lata.. :)


Robił także z puzzli pyszną zupę ;)


Naukę literek zaczynaliśmy od samogłosek, zgodnie z zaleceniami pani Jagody Cieszyńskiej. Potem przyszedł czas na sylaby. Kolejno pisanie palcem po literkach, nie szorstkich co prawda (te czekają na przyklejenie), ale zalaminowanych. I oczywiście w kaszy, tudzież piasku.

Używamy wszelkich materiałów, które mamy w domu. Tak to mniej więcej wygląda.







Piszemy palcem po śladzie.


Dopasowujemy samogłoski do siebie.




Pojawiło się też u nas drzewko sylabkowe. Rewelacyjna pomoc - dziękujemy!


Tutaj Antolek ćwiczy sylaby utworzone z literki "m" oraz samogłosek. 
Wypowiadamy je też wtedy głośno, najpierw wspólnie, później syn samodzielnie.


Ćwiczymy też sylaby w taki sposób.


 Chłopcy mają za zadanie dopasować odpowiednie sylaby do siebie. 



Czytamy je też wtedy na głos.


Samodzielna korekcja błędów. Bez pomocy mamy :)


Zgodnie z zasadami Montessori staram się korzystać z pomocy lub tworzyć takie, które umożliwiają dziecku samokontrolę błędów. Przy czytaniu nie jest to takie proste ;)
O samokontroli błędów w metodzie Montessori przeczytacie tutaj.

Układanie odpowiednich sylab nie jest takie trudne. Ale już prawidłowe ich przeczytanie stanowi pewną trudność. Zwłaszcza dla Stasia, o dziwo dla Antosia nie.. Dlatego stosujemy karty zrobione jeszcze dla Anulki, które pomagają rozpoznać sylabę. 
Po utrwaleniu poszczególnych elementów, czytamy sylaby już bez nich. 

PO jak pole, PU jak puma, PY jak Pyza, PA jak para, PI jak piła, PE jak Pepa i PÓ jak półka.


Stosujemy też różne kombinacje powyższych pomocy.



Staś odkrył, że obrazki można zamieniać w taki sposób by literka była ta sama. 
Powstawały różne śmieszne zwierzątka :)



A później kazał mi czytać takie dziwolągi :D

  
Próbował też pisać po wszystkich literkach alfabetu i dał radę :)

To chyba była owa słynna montessoriańska faza polaryzacji uwagi..
Jak widzicie, tutaj pracuje tylko Staś, długo i bardzo dokładnie. 
Antoś zupełnie nie był zainteresowany.

I w końcu przyszedł czas na niezastąpionego Falskiego. 


Próbowałam parę dni temu czytać go ze Stasiem... i tadam! To działa! Pierwsze strony podręcznika za nami, przeczytane! :) Mimo, że niektóre literki jeszcze się mylą i nie są utrwalone.. 
Na szczęście u Falskiego to nie problem.
Dotarliśmy tutaj. Co za radość :)


Teraz muszę się jeszcze zmotywować do przyklejenia szorstkich literek na wykonane już przez Dziadka tabliczki oraz do zalaminowania "ruchomego alfabetu" i wycięcia go. To chyba będzie najtańsza opcja, zobaczymy na ile efektywna. Na profesjonalne literki aktualnie funduszy brak.

Do metody Domana jakoś nigdy się nie zmobilizowałam, a zeszytów Cieszyńskiej nigdy nie kupiłam, pomimo ciągłego zamiaru, by to uczynić.. może jeszcze się uda ;)

ps. A to zdjęcia z dzisiejszego poranka, które zrobiła telefonem babcia Renia :)


  
I piosenka ;)


Bliskie spotkania z.. biedronką! Przyrodniczo i matematycznie :) Owady cz.V

$
0
0
Kolejnym zwierzątkiem, jakie wzięliśmy na tapetę była biedronka. Są to jedne z pierwszych owadów, które nas witają na wiosnę (poza muchami) i jedne z ostatnich, które żegnają na jesieni (poza muchami).
Bardzo je lubimy (poza muchami.. ;)). Zawsze wywołują okrzyk radości i wszyscy u nas zbiegają się, by zobaczyć te małe stworzenia.
Tak było i tym razem. Zrywając w październiku ostatnie ogrodowe winogrona przyniosłam wśród niech do domu również biedronkę. O mało jej nie zjadłam.. ups ;)

Ponieważ karty do nauki o biedronkach miałam przygotowane (dzięki uprzejmości jednej z mam również edukujących domowo :)), pierwsza "lekcja" odbyła się jeszcze tego samego dnia. Nasz stawonóg trafił do "terrarium" i zaczęło się oglądanie.
Radości było dużo, ponieważ miałam też niespodziankę dla dzieci w postaci wielkiej lupy. Kilka dni wcześniej wypatrzyłam ją w Lidlu i jeszcze jej nie używaliśmy.






Po oględzinach zapoznaliśmy się z budową biedronki. Okazało się, że głowa jest mniejsza niż myśleliśmy. Zaliczaliśmy bowiem do głowy tułów, a tułów myliliśmy z odwłokiem ;)
Dzieci nauczyły się również, że wierzchnia para skrzydeł to nie są skrzydła, a pokrywy :)
Po poprawnym nazwaniu części ciała biedronki, nastąpiły kolejne oględziny.






Następnie zapoznaliśmy się z niektórymi gatunkami biedronek.



Oprócz winogron, daliśmy biedronce do jedzenia listki nasturcji, które zasadziły dzieci, z biedronkowym przysmakiem, czyli z mszycami. Oblazły nam całe kwiatki niestety. Nasza mała przyjaciółka nie była nimi zainteresowana. Może nie była głodna? ;)





Dwa dni później wróciliśmy do tematu. Przypomnieliśmy sobie, jak zbudowany jest nasz chrząszcz, korzystając z kart i już sztucznego owada. Opowiedziałam też dzieciom o cyklu życiowym tego stawonoga. Następnie obejrzeliśmy krótki amatorski film przyrodniczy, pokazujący jak biedronka przechodzi ze stadium larwy do imago. Budził on w dzieciach mieszane uczucia..
Film (klik).
Znajduje się on na stronie
http://www.dzieciecafizyka.pl/przyroda/zwierzeta/biedronka/biedronka.html


Kolejnym etapem było samodzielne przygotowanie cyklu życiowego biedronki.
Przygotowałam taki oto zestaw do pracy: klej, nożyczki, wizerunki stadiów życiowych biedronki oraz schemat cyklu życiowego.




Towarzystwo zabrało się do pracy :)










Dzień wcześniej udało nam się wybrać w końcu do fryzjera, co widać na zdjęciach ;))
Tworząc cykle życiowe naszego chrząszcza ćwiczyliśmy motorykę małą - wycinanie, przyklejanie, pisanie. Istotne zwłaszcza dla chłopców ;) 
Dzieci zażyczyły sobie również plastelinę, by ulepić dorosłą biedronkę, 
jak to robiliśmy w przypadku mrówek (klik).





Oto efekty pracy Małych Kosików :)








Dzieci były bardzo twórcze.
Antoś niestety wyprzedził mnie 
i wszystkie dzieła nie doczekały się sfotografowania w ich pierwotnej formie.. :(

Do ściągnięcia schemat i miniatury :)

Tak wygląda nasz biedronkowy kącik :)



By wykorzystać tego owada również do nauki liczenia,
wydrukowałam różne karty z liczbami i biedronką ze strony

Bardzo różnorodnie z nimi pracowaliśmy. Rozpoczął Staś.
Na początek wykorzystaliśmy Biedronkę na liściu z liczbą od 1 do 20 (klik).

Staś ułożył szorstkie cyfry i dopasował do nich liczby.



Ponieważ już dosyć sprawnie liczy do 100, odliczanie do 10 to zdecydowanie za mało. W ruch poszły kolorowe schodki i złote perełki Montessori. Utrwalaliśmy tzw. "nastki".


Antoś ćwiczył liczenie kropek na dużej biedronce o takiej:
Liczymy kropki na biedronce (klik)
Układał kropki, następnie dopasowywał do nich odpowiednią liczbę na liściu z biedronką. 
Na koniec wskazywał daną ilość kropek jeszcze raz na karcie kontrolnej i głośno ją wymawialiśmy.





Staś chciał tylko kropki układać.
Stworzył zatem biedronkę Czterdziestokropkę.
Ilość kropek oczywiście policzył :)



Następnie przygotowywaliśmy się do dodawania i ćwiczyliśmy liczby parzyste
układając taką samą ilość kropek po obu stronach biedronki (klik).




Kolejnym krokiem były próby dodawania tej samej ilości kropek (klik)

Na początku Staś nie była szczególnie zainteresowany..
Doszliśmy do 2+2.



Przełom nastąpił dopiero po paru dniach obcowania z biedronkami.. ;)



Liczyliśmy też kropki przyczepiając do niech odpowiednią ilość spinaczy.




Do pracy ze spinaczami chłopcy wracali najchętniej, ponieważ bawiliśmy się, że tworzymy w ten sposób nogi biedronek (odpowiednio do ilości kropek lub prawie odpowiednio ;)) i później chodziliśmy takimi stworami po podłodze ganiając jeden drugiego..

Ostatnio Antoś wymyślił sobie również, by kropki przenosić pęsetą (podbierając ją Ani).
Częściowo się udawało :)



Nasze aktywności biedronkowe (układanie drobnych elementów chwytem pęsetowym, praca z klamerkami do bielizny) sprzyjały też rozwojowi motoryki małej, tak ważnej przy przygotowaniu do nauki pisania. Są to ćwiczenia usprawniające precyzję ruchów i koordynację wzrokowo-ruchową dzieci.


Te oraz wiele innych ciekawych kart pracy dla dzieci znajdziecie na stronie www.twinkl.co.uk :)
Karty do pracy z biedronką znajdziecie na boxie, ja mam je tylko pożyczone w wersji papierowej.
Post bierze udział w akcji

Adwent - coś dla małych i dla dużych.

$
0
0
Tegoroczny czas oczekiwania na Narodziny Pana oprócz zapalenia pierwszej świecy adwentowej rozpoczniemy czytając książkę "Dobre postanowienia" (klik) Katarzyny Filipek-Herniczek. Przygotujemy, tak jak jej bohaterowie, listę dobrych rzeczy, dobrych czynów, dobrych gestów i spróbujemy wcielić je w nasze życie.
Tymi dobrymi postanowieniami, które uda nam się zrealizować przyozdobimy tort dla Pana Jezusa. Wszyscy razem: i dzieci, i rodzice. Symbolizować je będą świeczki, ozdoby tortowe typu perełki i gwiazdki, oraz prezenty. Oczywiście nikt nikogo tu sprawdzał nie będzie. Każdy sam w swoim sercu, podczas wieczornej modlitwy, będzie ofiarowywał swój prezent dla Dzieciątka. Ozdabianie tortu będzie tylko taką bardziej namacalną formą z myślą o młodszych pociechach. Wydaje mi się jednak, że też starsze rodzeństwo i my sami zmobilizujemy się do pracy nad sobą dzięki niej.
Ponieważ każdy będzie wymyślał Dobre postanowienia, nasze czyny będą na miarę nas samych. Wtedy jest większa szansa, że rzeczywiście uda nam się coś zmienić w naszym życiu..

Tort bez ozdób wygląda tak:


Wydrukowałam go w formacie A2. 
Przyozdobimy go świeczkami i prezentami, 
które razem z tortem możecie znaleźć na tej stronie (klik).

Z moim napisem możecie ściągnąć taki tort różowo-pomarańczowy lub zielono-niebieski (j.w.).
 Załączam również zmniejszone świeczki (klik), prezenty (klik) oraz ozdoby (klik).

Planujemy też rozpocząć przygodę z Drzewem Jessego. Mówiąc w skrócie, jest to poznawanie drzewa genealogicznego Jezusa Chrystusa. Czytając Pismo Święte poznajemy rodowód, przodków naszego Zbawiciela. Więcej przeczytacie tutaj lub tutaj i tutaj.Jest to ciągle jeszcze mało powszechna metoda przygotowywania się do świąt w Polsce, za to niezmiernie popularna w Stanach.
Ponieważ znam nas, nasze roztrzepanie, wieczorny rozgardiasz (a tylko wieczorem jest szansa wspólnego, dłuższego spotkania) teksty z Pisma Świętego nie będą długie. Skupimy się na jednym, głównym wersecie i w miarę możliwości, potrzeb i sytuacji, tudzież sprzyjających okoliczności, będziemy go rozszerzać.. Czytając Słowo Boże. Także w formie bardziej przystępnej dla dzieci czyli po prostu z Biblii dla dzieci. Mamy ich paręnaście, wiec jest w czym wybierać. Wychodzimy z założenia, znając nas, żeby coś zapamiętać, treści nie może być zbyt wiele.. ;)

Będziemy korzystać z gotowych ilustracji. Każdy obrazek jest przypisany na jeden dzień adwentu, odnosi się do konkretnego fragmentu Słowa Bożego. Znajdziemy też na nim jedno zdanie z Pisma Świętego i adres do niego. Obrazki powycinam, przykleję na tekturce lub sztywniejszej kartce. Dzieci będą je codziennie kolorować, każdego dnia ktoś inny. W ten sposób stworzymy nasze pierwsze Drzewo Jessego. Zdjęcia z realizacji wkrótce :)


Są to darmowe kolorowanki do książki dla dzieci  
"Unwrapping the Greatest Gift" - "Rozpakowując najwspanialszy prezent" 
Ann Voskamp, 
mamy (jak przed chwilą doczytałam!) edukującej domowo szóstkę dzieci :)


Ilustracje urzekły mnie zupełnie, jak i cały projekt przepięknie dopracowany i pomyślany.
Kiedy zajrzałam do środka książki, zachwyciłam się. Możecie ją obejrzeć na stronie amazona (klik).



By móc skorzystać z darmowych ilustracji trzeba kliknąć zakładkę Free Gifts na samej górze, po prawej na tej stronie (klik) :) Są różnej wielkości, po sześć, cztery lub jedną na kartce A4.


Dla Rodziców polecam również adwentowe słuchowisko "Plaster miodu" 
Ojca Adama Szustaka, dominikanina, dostępne na FB (klik) oraz tu (klik).


Na zakończenie rozważanie Jacka Święckiego opisującego Adwent w kontekście bajki "Kwiat paproci".

Kwiat paproci jest bajką dość okrutną. Jej bohater, pokonując strach i przeróżne widziadła broniące dostępu do tajemnego miejsca w puszczy, zrywa w noc świętojańską kwiat mający dąć mu wszelkie bogactwa, władzę i powodzenie w życiu. Pod tym jednak warunkiem, że zdobytym szczęściem z nikim się nigdy nie podzieli... No i przygoda kończy się katastrofą: bohater zostaje tyranem przeklinanym przez wszystkich i umiera nieszczęśliwy. Ja przynajmniej taką wersję bajki czytałem w dzieciństwie.

Współczesna wersja opowieści jest nieco inna: rynek zalany jest książkami i broszurkami o sukcesie. Wszystko co ci potrzeba możesz odnaleźć w sobie, trzeba tylko pokonać strach przed nieznanym, a oto odkryjesz, ze w tobie samym drzemie olbrzym, który tylko czeka na okazje, by się ujawnić. Możesz być szczęśliwy, dorobić się niemal z dnia na dzień, osiągnąć upragnione stanowisko, miłość itp. itd. I co najciekawsze niektóre zdecydowane na wszystko osoby rzeczywiście do tego dochodzą. Niestety wiele z nich kończy w podobny sposób co bohater bajki o kwiecie paproci. A co do szczęścia, Napoleon umierając na wyspie Świętej Heleny wyznał ponoć, iż był w życiu szczęśliwy tylko przez 6 dni!

Adwent to jednak niezupełnie podobna bajka. Adwent to czas oczekiwania na owego dziwnego Mesjasza, który wcale człowiekiem sukcesu nie był i nie będzie. "Jesus-Christ Super-Star" zawsze się źle dla Kościoła kończy. Adwent to czas oczekiwania, aż Jezus z Nazaretu urodzi się w mało schludnej stajni mojego serca. I którego obecność przepełnia szczęściem, choć nie eliminuje cierpienia.

Tak: Amen. Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan,
Bóg Który jest, Który był i Który PRZYCHODZI,
Wszechmogący.

Wszechmogący, gdyż miłość, którą nam przynosi w darze "wszystko może".



Dobrego Adwentu!



Wesołych Świąt!

$
0
0



"Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim.”
Łk 1, 46-47

Kochani!
Życzymy Wam (i nam) w te Święta:
Abyśmy zawsze potrafili powiedzieć Bogu TAK.
Jak Maryja. Bez względu na sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. I może początkowo z lękiem, w końcu Matka Boża też się bała, ale ufając, że Anioł Boży nas również zapewni:
"Nie bój się (…), znalazłaś (znalazłeś) bowiem łaskę u Boga"
Łk 1, 30

"A tyś, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich!”
Mi 5,1
Abyśmy zawsze pamiętali, że Bóg wybiera to, co liche i słabe dla świata, 
i kocha nas z naszą biedą i nieudolnością.

Nieustająco dużo miłości i radości w te świąteczne dni,
oraz w nadchodzącym Nowym Roku,
płynących od Boga, który zechciał być człowiekiem.

Życzą Kosiki małe i duże.



Rzeźbimy mózg - ciasteczka edukacyjne grudzień

$
0
0
W grudniowym numerze Gazetki Sąsiedzkiej ukazał się mój kolejny tekst z cyklu Ciasteczek edukacyjnych. Tym razem było o neurodydaktyce.

Cała Gazetka jest do ściągnięcia tutaj, a do lektury artykułu zapraszam również poniżej.



Rzeźbimy mózg

Lubimy uczyć się o tym, co nas interesuje lub tego, co może nam się przydać w życiu. Chętniej poznajemy nowe rzeczy w gronie przyjaciół i bliskich nam osób. Dla wielu ludzi rozwiązywanie zagadek i krzyżówek jest wspaniałą formą rozrywki. To tylko niektóre ze sposobów uczenia się, jakie preferuje nasz mózg.  W naszej domowej szkole uczymy się na wiele sposobów. Staram się wykorzystywać różne nurty pedagogiczne. Zarówno klasyczne już koncepcje, jak i współczesne odkrycia naukowe. Jedną z takich stosunkowo nowych i prężnie rozwijających się dziedzin nauki jest neurodydaktyka, czyli nauka o tym jak lubi uczyć się nasz mózg.

Co lubią nasze głowy?

Neurony w naszych głowach najchętniej rozwiązują problemy, nie lubią biernego powtarzania i odtwarzania. Jeśli jakiś temat wydaje się nam nudny, nasz mózg najzwyczajniej w świecie nie chce się tego uczyć. Nie czuje się zmotywowany. Więc jak go zachęcać do nauki?
Świat jest ciekawy i pasjonujący, więc nauka z perspektywy osoby dorosłej powinna wydawać się niezmiernie interesująca. Są sytuacje, kiedy po prostu musimy się pewnych rzeczy uczyć. By funkcjonować, bo tak stanowi prawo, by lepiej zarabiać i gdzieś na końcu by się rozwijać. A jak motywować do nauki dzieci, które trudno przekonać, że coś jest wartościowe i do nauczenia wręcz koniecznie. Na przykład tabliczka mnożenia czy zasady ortografii. Przecież dzisiaj są kalkulatory i programy komputerowe, które same poprawiają nasze błędy.
Z pomocą przychodzi nam wiedza o tym, jak lubi uczyć się nasz mózg. Czynniki pomocne naszym strukturom neuronalnym w procesie uczenia to:
- łączenie wiedzy poznawczej z emocjami i aktywnością ciała
- bezstresowa, przyjazna atmosfera
- praktyczne znaczenie i zastosowanie poznawanego materiału
- poznawanie raczej przez wzrok a nie słuch (ułatwia zapamiętywanie)
- poznawanie przez dotyk rąk (ręce mają w mózgu bardzo dużą reprezentację, ich aktywność pobudza więc wiele struktur neuronalnych)
- możliwość odniesienia poznawanego materiału do własnych doświadczeń
- rozwiązywanie problemów i przetwarzanie informacji zamiast reprodukowania
- praca w grupie

Ruch, poznawanie dłońmi i dużo śmiechu

Ciężko wykorzystywać wszystkie wytyczne na raz, dlatego należy dostosować je do zaistniałych warunków. Naszym pomysłem na naukę ortografii w myśl zasad neurodydaktyki było połączenie poznawanych zasad poprawnej pisowni z ruchem i pozytywnymi emocjami. Oczywiście w przyjaznej i bezpiecznej atmosferze. By jak najbardziej zaangażować córkę poprosiłam ją, by napisała literki u, ó, ż, rz, h oraz ch każdą oddzielnie na kartce A4, tak by każda wypełniała całą stronę. Następnie wspólnie zalaminowałyśmy naszą pomoc. Potem zaczęła się zabawa. Ja głośno wymawiałam słowo z trudnością ortograficzną np. wóz, a zadaniem Ani było jak najszybciej znaleźć się na odpowiedniej literce i następnie wypowiedzieć odpowiednią zasadę, w tym wypadku o odmianie ó na o, czyli wóz bo wozy. Jeśli nie wiedziała, jak wyjaśnić pisownię lub po prostu pomyliła się skacząc na złą literę, ja mówiłam odpowiednią regułę. Dużo przy tym było śmiechu i zabawy, ponieważ słówka wypowiadałam coraz szybciej i trzeba było spieszyć się ze skakaniem. Bawił się z nami wtedy też dwuletni Staś i również z radością skakał na literki. Biorąc pod uwagę współczesną wiedzę o zapamiętywaniu w jego głowie również utworzyły się nowe połączenia nerwowe. Przy tej zabawie szybko udało nam się opanować zasady ortografii.
W większej grupie zabawa jest jeszcze weselsza i efektywniejsza. Dla dużej ilości dzieci można zrobić takie litery w formie plakatu czy na papierze pakowym.
Ucząc się tabliczki mnożenia z dziećmi wykorzystuję gry planszowe, które moje dzieci bardzo lubią. Jedna ma wesołą szatę graficzną. Jest to ślimak, w którego zwojach muszli wpisane są działania. Dziecko może samo wykonać taką pomoc, by jeszcze bardziej zaktywować swoje neurony i pobudzić je do pracy. Druga gra jest stworzona na zasadzie memory. Należy połączyć w pary działanie z wynikiem. Wygrywa oczywiście ten, kto zbierze więcej par. Często przed otworzeniem zeszytu ćwiczeń z matematyki rozgrywałyśmy małą partyjkę w ramach rozgrzewki. To od razu pozytywnie nastawiało córkę do dalszej pracy. Odkąd opanowała zasady mnożenia ogrywa mnie regularnie. Ku mej uciesze i przy okazji ciągle te zasady sobie utrwalając.
Kiedy uczyliśmy się o starożytnej Grecji, jako etap wyjściowy mający wzbudzić ciekawość i zainteresowanie, przygotowałam dla dzieci mini wykopaliska archeologiczne. Do misek powrzucałam różne znaleziska: monety, łańcuszki, pierścionki i inne gadżety znalezione w szufladach. Włożyłem tam również trzy zalaminowane wizerunki antycznych greckich amfor pocięte na kawałki. Następnie wszystko zasypałam „piaskiem”, czyli u nas kaszą manną. Dzieci dostały fartuszki, pędzelki i inne przydatne narzędzia, jakie akurat udało się znaleźć w domu i wcieliły się w role archeologów. Gdy odkopały już wszystkie znaleziska, musiały ułożyć ze znalezionych „skorup” greckie wazy. Ponieważ wcześniej je wymieszałam bez współpracy się nie obeszło. Gdy później opowiadałam im o pracy archeologów i Starożytnej Grecji były bardzo skupione i zaangażowane. Szybko zapamiętały, kim są archeolodzy, jak wygląda ich praca i jak wyglądają starożytne greckie wazy malowane stylem czarnofigurowym,. Ich sieć neuronalna została odpowiednio pobudzona i zmotywowana do nauki. Wykorzystałam tutaj takie zasady przyjazne uczeniu się jak aktywność wzrokowa i dotykowa, rozwiązywanie problemów, współpraca w grupie i możliwość odniesienia poznawanego materiału do własnych doświadczeń.

Rozbudowujmy sieci neuronalne

W sytuacji, gdy oprócz wiadomości przekazanych ustnie, pobudzamy także inne połączenia nerwowe w naszej głowie uzyskane poprzez wzrok, dotyk, aktywność fizyczną i odczuwane emocje, w procesie uczenia się uczestniczy nie tylko hipokamp, ale również dużo efektywniejsze struktury korowe. Wtedy przedstawiony temat dużo silniej aktywizuje nasz mózg, a przez to nowe informacje zostają dużo lepiej zapisane w naszej pamięci. Taka aktywność naszych dzieci znajduje odzwierciedlenie w strukturze ich sieci neuronalnej. Badacze nauk kognitywnych określają ten proces żartobliwie jako rzeźbienie mózgu.
Osobom zainteresowanym tematem polecam książkę Marzeny Żylinskiej "Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi" Wydawnictwa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

 ***

O naszej zabawie ortograficznej przeczytacie więcej tutaj.
O wykopaliskach archeologicznych tutaj.

Również nasze aktywności inspirowane metodą włoskiej pedagożki Marii Montessori mieszczą się w ramach zasad neurodydaktyki. Zapraszam do etykiet tematycznych "Montessori" po prawej stronie.
Polecam również lekturę niezmiernie ciekawego bloga pani Marzeny http://osswiata.pl/zylinska/

WAŻNE
Jeśli chcielibyście kupić książkę pani Żylińskiej, kupujcie tylko tą wydaną przez Wydawnictwo UMK (z granatowym profilem twarzy). Na rynku dostępna jest też "Neurodydaktyka" bez autoryzacji pani Marzeny. Więcej na ten temat przeczytacie tutaj.



Stwory, cudaki i pojazd nie byle jaki :)

$
0
0
Nasza niedzielna zabawa dla całej rodziny. Prawie całej.. Krzyś tylko się przyglądał.
Tak nam się spodobało, że dzisiaj od rana znowu się bawimy. I tak powstały zdjęcia i pomysł, by zabawą się podzielić :)

Potrzebna jest biała kartka, kredki i trochę fantazji.

Kartkę zginamy w harmonijkę zawijaną do środka. Następnie odwijamy i zaczynamy zabawę od lewej strony. Przy okazji można poćwiczyć małe paluszki.





Pierwsza osoba rysuje na swoim pasku początek stwora, zwierzęcia, pojazdu, maszyny, twarzy etc. itp. czego dusza zapragnie. Następnie zagina swoją część kartki i dorysowuje fragmenty kresek na kolejnej części (pasku), tak by określić skąd ma zacząć rysować kolejna osoba.



Teraz kolejny twórca może puścić wodze wyobraźni. Jedynie terytorium jest ograniczone do następnego paska. Kolejność rysujących zmieniała się. Osoba zaczynająca zabawę rozwijała cały rysunek.
Na początku mówiliśmy sobie, co rysujemy czy zwierzę czy pojazd, czy stwora. Jednak później bawiliśmy się też bez tej "podpowiedzi".

Takie cudaki powstały wśród gromkich śmiechów i chichów :)






Radosna twórczość Antosia :)


Narysowaliśmy też kształt twarzy i powstał portret a'la Picasso ;)




Refleksje poŚwiąteczne cz.I - Drzewo Jessego i Tort dla Pana Jezusa

$
0
0
Wiem, wiem. Większość z Was myśli już o Wielkanocy. Ale chciałam się podzielić na przyszłość.. Post zaczęłam pisać na początku stycznia. Niestety ustawiczne choróbska pokrzyżowały moje plany. Zatem zapraszam jeszcze na klimaty adwentowe. A niedługo - jak się uda - będą nowe pomysły na Wielki Post. Na razie zapraszam na nasze poprzednie wielkopostne aktywności - patrz etykiety po prawej stronie.

Plany na adwent były takie (klik). Wyszło różnie ;)

Drzewo Jessego
Najbardziej się cieszę, że udało nam się codziennie (sic!), tak co-dzien-nie (!!!), usiąść razem wieczorem i czytać Słowo Boże. W różnym składzie, raz większym raz mniejszym, razem z goszczącymi babciami, na wpółśpiąco, ale udało się! Hura!
Nie zawsze na czas była gotowa zawieszka do Drzewka Jessego, czasem wisiała niepokolorowana i dopiero dnia kolejnego nabierała barw. Najważniejsze jednak było czytanie Pisma Świętego. Czytane przez cały Adwent :)


Zapalanie świecy i czytanie przy małej lampce robiło bardzo nastrojowy klimat. Codziennie kto inny miał dyżur gaszenia świeczki. Na szczęście ich ilość zwiększała się i niedziela była jeszcze bardziej wyczekiwana. Nie obyło się oczywiście bez kłótni czy zachlapanej woskiem komody (grrrr), a nawet raz kanapy (no comment..).




Na początku każdego dnia przywileje: kolorowania zawieszki, zapalania świecy, wieszania zawieszki i gaszenia świecy były podzielone miedzy dzieci. Każdy miał swój dyżur. Wychodziło różnie.. Ponieważ najsłabiej było z odpowiednio wczesnym pokolorowanie - zrobiliśmy to ostatecznie zbiorczo jednego dnia.




Oprócz Biblii Jerozolimskiej korzystaliśmy z "Biblii dla Maluchów" i "Biblii dla Milusińskich" (obydwie wyd. Vocatio), "Opowiadań Biblijnych na każdy dzień" (WAMu) oraz przede wszystkim "Naszym dzieciom o Biblii" Anny de Vries (Wydawnictwo Cross). Dziecięce przekłady biblijne przygotowaliśmy zwłaszcza pod kątem chłopców, dla których oryginalne fragmenty Pisma Świętego były miejscami zbyt trudne. Ani też było łatwiej. Od któregoś dnia skupiliśmy się już tylko na ostatniej wymienionej powyżej pozycji biblijnej, nota bene rewelacyjnej, polecam. Są to już całkiem długie historie-opowiadania, bardziej dla dzieci starszych. Antoś nie zawsze był w stanie w pełni się skupić, więc w między czasie jeździł np. samochodzikiem po dywanie, jednak z czasem coraz łatwiej mu to przychodziło. Jeśli tylko nie poszedł wcześniej spać.. Staś chłonął całym sobą, Anusia oczywiście również.


Tak więc był tekst oryginalny (zwłaszcza) dla rodziców i tekst poszerzony, opracowany pod kątem młodszych słuchaczy. Ponieważ nasi Milusińscy baaardzo się wciągnęli w ten codzienny rytuał, nie chcieli się odrywać od tych poruszających historii. W związku z czym nasze wieczory trochę się przeciągały..

Ilustracje do tekstów biblijnych warto powiesić na gałązkach wiśni, jabłoni, śliwy czy innego owocowego drzewka. Jeśli włożymy gałązki do wazonu już tydzień przed adwentem, zakwitną nam na Wigilię :) Ja niestety zrobiłam to o tydzień za późno i nasze drzewko w pełni zakwitło dopiero w Święto Objawienia Pańskiego czyli na Trzech Króli. Jednak już same zielone pączki kwiatów sprawiły nam w dniu Bożego Narodzenia moc radości. Cóż więc to byłaby za radość, gdyby w pełni zakwitły. Do zrobienia za rok!


Podsumowując:
Drzewko Jessego na pewno będziemy powtarzać. Warto jednak dobrze sobie przygotować fragmenty Słowa Bożego pod kątem słuchaczy :) Żeby nie było ani za mało, ani za dużo. Dzieci były bardzo ciekawe tych historii, które już przecież w dużej mierze znały, ale nie tak bardzo rozbudowane. Były wstanie wysłuchać dużo więcej, gdy czytaliśmy właśnie opowiadania biblijne. Wszystko zależy od języka (formy) w jakim treść jest przekazywana.
Dobrze też zawczasu ogarnąć temat zawieszek-ilustracji. W naszym codziennym zamieszaniu nie wychodziło przygotowywanie ich każdego dnia.





Tort dla Pana Jezusa
Opis jak dla Drzewa Jessego tutaj (klik).
Pierwszego dnia adwentu przeczytaliśmy sobie opowiadanie i metodą burzy mózgów stworzyliśmy listę dobrych uczynków, jakie dzieci chciałyby wykonać w czasie adwentu. Trochę naszych sugestii, reszta samodzielnych pomysłów. Dzieci same robiły ilustracje i kto potrafił podpisywał. Następnie rozdzieliliśmy "uczynki" na poszczególne dni.

 


Miały być zawieszone na sznurkach, jak w opowiadaniu, ale czasu (lub motywacji ;)) zabrakło. Tak więc spięte spinaczem czekały na odczytanie każdego ranka. No.. prawie każdego, mama czasami zapominała rano.. przypominała sobie trochę później.. tak po południu lub nawet - o zgrozo - pod wieczór... Jednak dzieciaki były dzielne i nie zrażały się maminymi niedociągnięciami ;) Zasadę mieliśmy taką, że "uczynki" z dni poprzednich można wykonywać też w dni następne. Wtedy ilość przyklejonych świeczek, ozdóbek czy prezentów jest większa. Bardzo dobra zasada. Polecam :)

Nasze Skarby w większości same wycinały ozdoby i je przyklejały (ćwiczymy paluszki).


Na początku pamiętały o torcie doskonale. Z czasem zdarzało się zapomnieć. I co najdziwniejsze. O dobrych uczynkach nie zapominali, zapominali o przyklejeniu świeczki.. byłam tym bardzo zdziwiona. Myślałam, że będzie odwrotnie. Że to zabawa w przyklejanie będzie najatrakcyjniejsza. To było miłe zaskoczenie :)

Oczywiście my rodzice też staraliśmy się czynnie uczestniczyć w wypełnianiu dobrych uczynków.
Załączam listę wymyślonych przez dzieci dobrych postanowień. Na niektóre dni aktywności są podwójne, dostosowane do możliwości (tudzież chęci) naszych pociech. Wcale nie było łatwo je stworzyć, dlatego dzielę się, może za rok będą dla kogoś inspiracją:
  1. Odniosę swoje ubrania do kosza na pranie.
  2. Położę się wcześnie spać (to było z dedykacją dla mamy ;)).
  3. Pochowam czyste skarpetki i majtki do szuflad.
  4. Będę grzeczny podczas kąpieli.
  5. Wymyślę stroje na Jasełka.
  6. Nie będę krzyczeć na innych.
  7. Zrobię 7 kartek świątecznych.
  8. Pościelę swoje łóżko./Oddam ciężarówkę (zabawkę) biednym dzieciom.
  9. Zrobię prezenty dla rodziny.
  10. Zjem obiad bez marudzenia.
  11. Pójdę na roraty.
  12. Ubiorę się od razu po wstaniu z łóżka.
  13. Zaopiekuję się młodszym rodzeństwem.
  14. Oddam (niezniszczoną) zabawkę biednym dzieciom.
  15. Będę miły dla moich bliskich.
  16. Pomogę rodzeństwo sprzątać zabawki.
  17. Zrobię papierowe prezenty dla sąsiadów.
  18. Zrobię niespodziankę dla taty.
  19. Upiekę i ozdobię pierniczki.
  20. Zrobię śniadanie lub kolację./Oddam dinozaura.
  21. Zrobię przyjemność mamie.
  22. Posprzątam swój pokój.
  23. Pomogę rodzicom w przygotowywaniu do Wigilii.
  24. Ubiorę choinkę.
Na jeden z pierwszych dni podsunęłam "zanoszenie swojej brudnej bielizny do prania". Codzienna kupka skarpetek, bluzek i majtek naszych pociech pojawiająca się wieczorem w łazience okropnie mnie drążni. Może dlatego, że to zwykle ja muszę ją odnosić do kosza na pranie.. ;) Tak więc w okresie adwentu ów żmudny, codzienny rytuał został mi (prawie) zabrany. Niestety wraz z 24 grudnia powrócił jak bumerang.. ;)

Podsumowując:
Dzieciom wykonywanie dobrych postanowień bardzo się podobało. Nie spodziewałam się, że tak poważnie podejdą do tematu. Podkreślałam, że to prezent dla Pana Jezusa i przyklejając ozdobę niech ofiarowują daną czynność Panu Bogu. Jak się okazało (i co było piękne) czynności okazały się ważniejsze niż przyklejanie. Oczywiście ozdabianie tortu również sprawiało im wielką przyjemność, od najmłodszego dziecka poczynając, a kończąc na najstarszym :)


Mamy nadzieję, że nasz "Tort" spodobał się Panu Jezusowi :)


Mam doła..

$
0
0
Nie ogarniam.
Ostatnio. Chociaż chyba wcześniej też. Ani bloga, ani tematów domowych. Za dwa dni środa popielcowa, a ja kończę pisać post o.. adwencie.. :(
O innych pozaczynanych wpisach i "tylko" czekających na zdjęcia nie wspominając (o kosmosie, o mapach, o częściach mowy, Arktyce, sztuce, owadach ciągle jeszcze i innych naszych aktywnościach...). W głowie oczywiście pomysły na Wielki Post i jako sprawa priorytetowa należy im się pierwszeństwo. Ale szkoda mi tego zaczętego i "prawie" skonczonego posta o adwencie.. w związku z czym nie piszę nic..

Mam dość chorób.
Moich, dzieci, znowu moich, potem wszystkich dzieci. Złapaliśmy jakiegoś okropnego wirusa, który rozłożył nas po kolei. U Krzysia skończyło się to aż zapaleniem płuc.. Już chyba po. Chyba, bo Bąbel znowu ma katar, co mnie oczywiście paraliżuje.. Mnie też znowu rozkłada. I podziębienie i inne "dary" jakie posiadam..

Mam dość zimy.
Takiej byle jakiej. Bez mrozu i śniegu. Gdzie lepienie bałwana i sanki?? Przez ferie chorowaliśmy i żadne plany nam nie wyszły. Wiosno przyjdź!!! Chcę już sadzić kwiatki i wygrzewać się w słońcu!
Może krokusy zaczynają się przebijać? Sadziliśmy w zeszłym roku. Trzeba sprawdzić.

Jedynie ED nie mam dość. Mimo, że niby za wiele nie robimy. To jednak robimy. Tak mimochodem i niby przypadkiem. Unschooling sprawdza się doskonale ;) Oczywiście odbiega to znacząco od mojej "idealnej" lub chociaż "półidealnej" wizji. Ale o dziwo, gdy dopada mnie podłamania i jednak tak sobie zsumuję, co dzieci robiły. Nie jest tak źle. Może jest chaotycznie. I na pewno trochę bez ładu i składu, ale świat odkrywamy. W wielkim bałaganie domowym. Mąż dobry, co raz mniej zgrzyta zębami na jego widok.. I też w chwilach załamania myślę, sobie, że gdyby moje dzieci chodziły do szkoły, byłabym o wiele bardziej zestresowana. Tak to się pocieszam, że jeszcze przecież zostały nam 4 miesiące do egzaminów. To przecież kupa czasu :) Nie? Taaaa..

No dobra. Ponarzekałam sobie podczas wrzasków dobiegających z łazienki i napisałam posta w 10 minut. Rekord!

Zatem zabieram się za pozostałe. Adwent - nie odpuszczę. I Wielki Post - bo to już zaraz!
Pa!

ps. Nina, jak zwykle dzięki za pozytywnego kopa tudzież posta ;)

Refleksje poŚwiateczne II - sensorycznie i plastycznie

$
0
0
Od dobrych sześciu lat tradycją w naszym domu jest przygotowywanie przez dzieci prezentów home-made dla naszej rodziny i bliskich. Co roku powstają różne cudeńka: bombki przeróżne, aniołki, choinki, św. Mikołaje, makaronowe korale, ramki do zdjęć, ozdobne pudełka, wazoniki itd. etc.

W tym roku (a w zasadzie to już w zeszłym ;)) los padł na masę solną. Dzięki podpowiedzi dobrej Duszyczki - dziękujemy!!!. Muszę przyznać, że zbyt dużego doświadczenia w jej przygotowywaniu nie mieliśmy. Zrobiłyśmy ją ze dwa razy z Anią w celu posiadania większej ilości masy plastycznej, bardziej do ugniatania i wycinania kształtów niż tworzenia figurek. I po kolejnych doświadczeniach  stwierdzam, że to wspaniały materiał.
Dzieci same przygotowywały masę - ważyły, sypały, przelewały, mieszały i ugniatały. Było to świetne ćwiczenie sensoryczne dla małych rączek. Ćwiczyliśmy ruchy precyzyjne i wzmacnialiśmy mięśnie dłoni.


Dzięki temu internetowemu kursowi (klik) lepienia Aniołków
powstały trzy piękne niebiańskie figurki.
Czuwają teraz w domach u naszych trzech Babć (jednej Pra) :)




Pojawiły się też inne urocze zawieszki na choinkę: serduszka, okrągłe zawieszki z wytłoczonymi obrazkami (rybka, kaczka, samochód, domek itp.), a nawet dinozaury. Niestety nie mam zdjęć :(
Tylko parę z procesu powstawania.


Masa solna dosyć długo schła, pomimo użycia piekarnika. Później część ozdóbek została pomalowanych, zwłaszcza dzieła chłopców, Ania wolała je w kolorze naturalnym, tylko nieliczne dostąpiły zaszczytu spotkania się z farbą. A szkoda. Moim zdaniem po pomalowaniu perłowymi farbami akrylowymi, ozdoby nabrały jeszcze większego uroku.

W natłoku spraw do zrobienia przed Wigilią te piękne dzieła nie doczekały się sesji fotograficznej. Zupełnie o tym zapomniałam :( Szkoda.

Pierniczki.
Oprócz ugniatania masy solnej dzieciaki ugniatały też ciasto na pierniczki. To kolejna również już wieloletnia tradycja w naszym domu. Zwykle tak gdzieś od połowy listopada słyszę " Mamo, kiedy będziemy robić pierniczki? ". Takie pytania-prośby zdążają się u nas także w lecie..
Aktualnie moją rolą podczas pieczenia tych świątecznych ciasteczek jest nadzorowanie. I podanie przepisu. Chociaż to też mali kucharze mogliby zrobić sami. Trzy lata temu Ania wpisała mi samodzielnie przepis w nowy (wtedy) zeszyt kuchenny.

Tak więc ćwiczymy dalej sensomotorykę, ruchy precyzyjne, liczenie-ważenie i mięśnie dłoni.



 
I najprzyjemniejsze. 
Ugniatanie!


 Dzięki kochanej Córeczce powstały też pierniczki specjalnie dla mamy
  3BEZ - bezglutenowe, bezmleczne i bezjajeczne!
Przepis stąd (klik).


Dla dzieci bardziej tradycyjne ale też bezmleczne, tzw. szybkie, stąd (klik)
Zamiast masła dajemy margarynę i zamiast sody proszek do pieczenia.

Efekt pracy Małych Kucharzy :)


Czas na kolejne ćwiczenia małych raczek ;)

 
 Upiekliśmy dziewięć blach.



I ostatnia nasza tradycja - kartki okolicznościowe home made.
W tym roku powstawały w naprawdę ekspresowym tempie. Staś okazał się wręcz istną maszyną, do ich tworzenia.. ;) Wykorzystaliśmy gotowe pakiety do samodzielnego scrapingu dostępne w jednym z dużych marketów, kolorowe papiery, dziurkacze i inne przydatne materiały.

Prawie wszystkie ;)

Naprawdę warto. 
To wielka radość takie domowe, rodzinne przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. 
A jaszcze większa, gdy możemy naszą pracę i wysiłek ofiarować innym.

Kalendarz wielkopostny dla dzieci starszych cd. - materiały do wykorzystania

$
0
0
W zeszłym roku Wielki Post przeżywaliśmy razem ze Świętymi i Błogosławionymi Kościoła Katolickiego. Pomagał nam w tym nasz kalendarz wielkopostny - opisany szerzej tutaj (klik).

Ostatecznie wyglądał tak :)


Tutaj zamieszczam pozostałe materiały do niego - może Wam się przyda i skorzystacie.
Wrzucam z możliwością edycji, gdybyście chcieli opowiedzieć swoim dzieciom o innych wspaniałych Świętych - jest ich bez liku na szczęście :)))

Wizerunki Świętych i Błogosławionych
Liczby  1-40

W podgladzie wydaje się, że liczby są poprzestawiane, ale gdy plik ściągniecie wszystko będzie w porządku :)

Ja starałam się dobrać jak najwięcej świętych i błogosławionych dzieci lub szukałam wizerunków wybranych świętych z ich dzieciństwa lub młodości - jak w przypadku św. Jana Pawła II czy św. Urszuli Ledóchowskiej. Dzieciom łatwiej jest utożsamiać się z innymi dziećmi. Zależało mi również by jak najwięcej osób było naszymi rodakami z tego samego powodu. Prościej jest nam się utożsamiać się z innymi Polakami.

W naszym kalendarzu znalazło się też trzech specjalnych "Świetych" ;) 
Na trzy ostatnie dni przygotowałam do przyklejenia zdjęcia naszych dzieci - była to forma zaproszenia ich do świętości. 


W końcu każdy może świętym być, jak śpiewa ulubiona przez nas Arka Noego.

Wielki Post dla rodzica..

$
0
0
Mam kryzys. Permanentny. I w każdej dziedzinie. Spowodowany moim zdrowiem. Lub jego brakiem.. Ale powód nie ma znaczenia.
W związku z kryzysem mój Wielki Post średnio w tym roku mija..
Dzieci znacznie (?) lepiej. Mam nadzieję.

I w przypływie mobilizacji i spokojniejszej chwili, oraz lepszego samopoczucia, zaglądam do Słowa Bożego na dzisiaj i dostaję prosto między oczy lub w serc..

Podzielę się:

PIERWSZE CZYTANIE  (Jr 7,23-28)
Niewierność wybranego ludu

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.


To mówi Pan:
„Dałem im przykazanie: «Słuchajcie głosu mojego, a będę wam Bogiem, wy zaś będziecie Mi narodem. Chodźcie każdą drogą, którą wam rozkażę, aby się wam dobrze powodziło».
Ale nie usłuchali ani nie chcieli słuchać i poszli według zatwardziałości swego przewrotnego serca; odwrócili się plecami, a nie twarzą.
Od dnia, kiedy przodkowie wasi wyszli z ziemi egipskiej, do dnia dzisiejszego posyłałem wam wszystkie moje sługi, proroków, bezustannie, lecz nie usłuchali Mnie ani nie nadstawiali swych uszu.
Uczynili twardym swój kark, stali się gorszymi niż ich przodkowie. Powiesz im wszystkie te słowa, ale cię nie usłuchają; będziesz wołał do nich, lecz nie dadzą ci odpowiedzi.
I odezwiesz się do nich: «To jest naród, który nie usłuchał głosu Pana, swego Boga, i nie przyjął pouczenia. Przepadła wierność, znikła z ich ust»”.


Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 95,1-2.6-7ab.7c-9)

Refren: Kiedy Bóg mówi, nie gardź Jego słowem.

Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu, *
wznośmy okrzyki ku chwale Opoki naszego zbawienia. 
Stańmy przed obliczem Jego z uwielbieniem, *
radośnie śpiewajmy Mu pieśni. 

Przyjdźcie, uwielbiajmy Go padając na twarze, *
zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył. 
Albowiem On jest naszym Bogiem, *
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku. 

Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego: +
„Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, *
jak na pustyni w dniu Massa, 
gdzie Mnie kusili wasi ojcowie, *
doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła”.


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Jl 2,13)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

Nawróćcie się do Boga waszego, 
On bowiem jest łaskawy i miłosierny. 


Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.


EWANGELIA  (Łk 11,14-23)
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.


Jezus wyrzucał złego ducha, który był niemy. A gdy zły duch wyszedł, niemy zaczął mówić i tłumy były zdumione. Lecz niektórzy z nich rzekli: „Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy”. Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba.
On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich: „Każde królestwo wewnętrznie rozdarte pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli więc i szatan sam przeciw sobie wewnętrznie jest rozdwojony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże.
Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze wszystką broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda.
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza”.


Oto słowo Pańskie.
 
Mocne.
Ale czasami trzeba dostać po łbie, by coś dotarło..

I chociaż na razie udało mi się wysłuchać tylko wprowadzenie parę dnie temu.. polecam jak w adwencie rekolekcje wilkopostne O.Szustaka:

Mleko i miód 
Amen.
 
Viewing all 73 articles
Browse latest View live